środa, 7 sierpnia 2013

Bo padlina smakuje najlepiej


Lubicie to prawda? Zapach zgniłego, ludzkiego mięcha o poranku to coś co pozytywnie nastraja na cały dzień. Tu bryzgnie krew, tam odpadnie kończyna, a my usłyszymy tylko coś w rodzaju „grrrrrroakkk”. Całkowicie zmasakrowane zwłoki spokojnie sobie stygną, a my kontynuujemy masakrę. „Kosi, kosi łapki” podśpiewujemy sobie pod nosem. No co? Przecież to jest zombie on i tak już nie żyje. Albo ja albo on, prosta kalkulacja. Wiecie dlaczego tytułów z żywymi trupami wciąż przybywa? Bo rzucamy się na nie jak na mózg. Wiem, banał.

Pewnie wszyscy obeznani w temacie wiedzą skąd tak naprawdę wywodzi się sam termin „zombie”. Nie, nie oznacza on wcale umarlaka który chce was pożreć tylko osobę zniewoloną umysłowo, nieświadomie wykonującą czyjeś polecenia. Czyli bez zbędnych dedukcji, na przykład przyćpany ziomek co mu kumple powiedzieli, że jak wypije do dna Domestos to zacznie latać jak wrona. Przyglądając się nieco dokładniej wierzeniom Voodoo (występującym głównie na Haiti) możemy się dowiedzieć iż najważniejsi i najsilniejsi kapłani, po śmierci jakiegokolwiek człowieka mogą sprawić iż powstanie on z grobu. Taka bezmyślna kukła miałaby rzekomo być wykorzystywana do prac w roli czy na polu, szczególnie zważając na fakt, że ani nie umrze z głodu ani się nie zmęczy, czyli chcąc nie chcąc, pracownik idealny.


Istnieje tam także przeświadczenie jakoby umarlak który zje bardzo słoną potrawę szybko orientuje się, że jakiś szalony kapłan wmówił mu iż wciąż żyje i wraca spokojnie do trumienki. Nie są to wcale jakieś puste żarty opowiadane turystom aby zarobić. Nieraz co bardziej wierzące w powstawanie z martwych, rodziny każą porąbać ciało zmarłego na kawałki aby ten po śmierci nie był zdolny zmartwychwstać. Nie chcę tu też wysuwać teorii spiskowych, ale najczęściej tamtejsi ludzie uznawani przez wszystkich za truposzy to zwykli niewolnicy nafaszerowani środkami odurzającymi i przez to niezdolnymi do racjonalnego myślenia. Jako zombie na Haiti określa się także duchy wstępujące w kapłanów by przejąć nad nimi kontrolę, które dla bezpieczeństwa, zawczasu zamyka się w specjalnych urnach. Skoro tak mniej więcej wygląda sprawa truposzy to komu zawdzięczamy kojarzenie terminu „zombie” z chcącymi nas pożreć umarlakami? Oczywiście, George’owi Romero i jego pamiętnej „Nocy żywych trupów”. Od tamtego filmu schemat na stałe zapisał się w naszej kulturze, a temat zainteresował chyba wszystkie możliwe środowiska rozrywkowe. W tym także, co pewne, producentów gier.


Wróćmy więc może do myśli przewodniej: dlaczego tak bardzo lubimy urządzać sobie rzeź gnijących ciał? Każdy z nas, graczy ma w sobie takie małe gówienko które ja nazwę sobie „umoralniacz”. Owe coś siedzi sobie w nas i spokojnie przygląda się temu co wyczyniamy w wirtualnych światach. Bacznie przygląda się temu w jaką grę gramy i przede wszystkim czy jest liniowa. Jeśli mamy do wyboru dwie ścieżki, a mianowicie dobro i zło, umoralniacz stara się robić tak, abyśmy w miarę jak najczęściej podejmowali dobre decyzje. U niektórych jest on tak słaby, że nawet go nie odczuwają. Ciężko wam czasem być w grach złym do szpiku kości? Zawdzięczacie to właśnie waszemu strażniczkowi moralnemu. Głupie prawda? I w dodatku nie na temat. Pozornie.

W końcu każda istota jaką zabijamy grając, w pewnym sensie nie powinna ginąć skoro jesteśmy tymi dobrymi, a takich istot ginie z naszych rąk miliardy i chociaż tego nie odczuwamy, umoralniacz nie jest z tego zadowolony. A jak to się ma do zombie? Nie zabijamy ich bo i tak są martwe, nie robimy tego dla zabawy (to znaczy tak to sobie tłumaczymy…) tylko aby przetrwać, nie masakrujemy ich zwłok bo i tak już są zmasakrowane. Łapiecie? Gdy bierzemy do rąk piłę, na plecy zakładamy katanę, a w kieszeni mamy nóż i gra każe nam użyć tych narzędzi do zmasakrowania żywego człowieka to bez wątpienia jest to straszna gra. Lecz jeśli tych samych przyrządów użyjemy do eksterminacji umarlaków to już normalka bo oni i tak nie żyją. Albo my albo oni, prosta kalkulacja.


Oczywiście na tytuły z zombie w roli głównej nie rzucamy się z powodu jakiegoś tam umoralniacza. Prawda jest taka iż eksterminacja żywych trupów na wszelakie sposoby (a jeśli do dyspozycji mamy jeszcze kooperację…) sprawia nielichą satysfakcję. Mogą nas brać za psycholi, ale to czysta prawda. Nic nie da nam takiej radości jak celnie rzucony granat lądujący po środeczku hordy truposzy. Chwila czekania i bum! Humor od razu nam się poprawia, a stres jakby ulatuje. Dead Rising, Resident Evil, Left 4 Dead, Dead Island i wiele, wiele innych tytułów to przecież przyjemność sama w sobie. Nie wiem, szczerze mówiąc, jak wytłumaczyć to zjawisko, ale po prostu tak jest i nie da się temu zaprzeczyć. Nieważne czy walczymy wręcz czy strzelamy. Sprawia nam to frajdę. A może to coś innego? Może lubimy czuć na własnej skórze rosnące z każdą chwilą zagrożenie. Czuć się wyobcowani, zdani tylko na siebie. Nikt nam nie przeszkodzi i nikt nie będzie lepszy od nas. Przecież każdy potrafi ukatrupić paru zombiaków, co z tego, że więcej ode mnie. Też bym tak umiał nawet bez zbytniego wysiłku.

Nie wiem, ale fakt faktem fascynacja tematem żywych trupów to, jak już napisałem, nie tylko domena gier komputerowych, występują one w wielu filmach, serialach, książkach, komiksach itd. Przez takie ciągłe powtarzanie utartego schematu gdyby ktoś kazał nam napisać krótką opowiastkę o umarlakach nie napisalibyśmy, że uciekliśmy, nie napisalibyśmy jak bardzo nas przestraszyło spotkanie z taką istotą. Tylko coś typu „wyciągnąłem shotguna z szafy, szybko załadowałem amunicję i poodstrzeliwałem przeciwnikom wszystko co tylko można było odstrzelić”. Tak jesteśmy przyzwyczajeni i najwyraźniej najmądrzejszą rzeczą jaką moglibyśmy zrobić walcząc z hordą to zacząć atakować. Nic nie poradzimy, tak się przyjęło i tak pewnie zostanie, a my możemy tylko patrzeć jak nadchodzą kolejne po kolejnych gry, książki, filmy i DLC z umarlakami w rolach głównych. Czy to dobrze czy źle pozostawiam wam do oceny, ale bez wątpienia masakrowanie zombiaków to coś co gracze lubią najbardziej.

0 komentarze:

Prześlij komentarz