środa, 9 kwietnia 2014

Katawa Shoujo - rusza, wzrusza i porusza

Dodany obrazek


Siedzę, czytam, klikam. Siedzę, czytam, klikam. Siedzę, czytam, klikam. Siedzę, czytam, klikam... I wiecie co jest w tym najpiękniejsze? Dostarcza mi to od groma emocji. Bo co z tego, że praktycznie nie ma tu gameplayu, jak jest świetny scenariusz? Oczywiście, ktoś nie zagłębiający się emocjonalnie w historię prawdopodobnie umrze z nudów, ale może po prostu taki ktoś nie powinien w to grać?

Jeśli jakaś osoba jeszcze tego nie wie, można powiedzieć, iż gra w jakimś stopniu powstała dzięki 4chanowi. OK, nie każdy go lubi, nie każdy ma na tyle dystansu aby na niego wchodzić, wiem o tym. Nieważne. Najpierw pojawiły się tam szkice z niepełnosprawnymi dziewczynami w roli głównej. Jakiś czas potem, gdy zdobyły one względną popularność, cały projekt zaczynał nabierać jakichś kształtów by w końcu dać początek narodzinom Four Leaf Studios. I chociaż, jakby nie patrzeć, to tylko grupa zapaleńców, Katawa Shoujo wyszło im znakomicie. Oczywiście, jak pisałem we wstępie, od tytułu można boleśnie się odbić. Ja jednak zacisnąłem zęby, aby finalnie poznać całość trzy razy. Na nowo, odkrywając całkiem inne historie.




Dodany obrazek


Najkrócej mógłbym tę grę (i błagam darujmy sobie kłótnie o to czy jest to gra, interaktywny film czy jeszcze co innego) określić jako VN-kę o ludziach niepełnosprawnych. Jest to wręcz barbarzyńskie uproszczenie, lecz na pewno intrygujące dla kogoś szukającego oryginalnych tytułów. Historia nam przedstawiona kręci się wokół chłopaka imieniem Hisao Nakai. Poznajemy go podczas pewnego felernego dnia, którego to oczekując na przyjście dziewczyny, kumulowane w środku nerwy i zawstydzenie postanawiają puścić, a wraz z nimi ujawnia się coś innego, mianowicie arytmia serca. Niestety całe zdarzenie okazuje się poważniejsze niż mogłoby się wydawać, kończąc się dla głównego bohatera długim pobytem w szpitalu. Jakby nieszczęśliwych zdarzeń było mało, rodzice postanawiają wysłać Hisao do szkoły dla osób niepełnosprawnych. Gdy pierwszy raz tam trafiamy mamy szansę poznać klasy, nauczycieli i oczywiście uczniów będących sednem tej historii.

Nie będę kłamał, opowieść naprawdę jest długa i wielowątkowa. Gdyby nie liczyć okazjonalnych wyborów jakie czasem gra przed nami stawia, nasza rola ogranicza się do czytania kolejnych linii dialogowych i poznawania historii. Zdaję sobie sprawę, że Visual Novel to gatunek nie dla każdego. Poza tym niesamowicie łatwo się od niego odbić – wystarczy znaleźć tytuł ze słabym scenariuszem i możemy usnąć na śmierć. Cóż, tutaj też nie uświadczymy zbyt wielu fajerwerków lecz uwierzcie mi, fabuła daje w kość nawet pomijając kontrowersyjną tematykę. Szczerze mówiąc możemy ją różnie interpretować. Jako opowiastkę o tym, iż osoby niepełnosprawne nie różnią się w sumie wiele od nas samych, o byciu napiętnowanym, o kochaniu, byciu kochanym, akceptowanym... naprawdę każdy może tu odnaleźć coś dla siebie.




Dodany obrazek

Pisałem wcześniej o okazjonalnych wyborach i wielu w tym momencie na pewno zapaliła się lampka zwiastująca nieliniowość. I w zasadzie owszem, tytuł jest dość nieliniowy i pozwala nam kroczyć wybraną ścieżką. Nie jest to zrobione na wielką skalę, bez pierdół pokroju systemu moralności i tym podobnych. Po prostu wybieramy, którą z postaci chcielibyśmy bliżej poznać. Tylko tyle i aż tyle chciałoby się rzec. Dla mnie to nawet dość śmieszne, że grupa amatorów, połączonych tylko chęcią stworzenia Katawa Shoujo mogła wyczarować tak bardzo angażującą historię z tyloma całkiem różnymi postaciami. Może zacznijmy o samego protagonisty. Pierwsze co przyszło mi na myśl jak zacząłem nad nim rozmyślać to przymiotnik „normalny”. Nieśmiały, dość otwarty, szczery, tak po prawdzie ciężko nawet zauważyć jego obecność, po jakimś czasie po prostu tak wpasowuje się w całość, iż najzwyczajniej w świecie wskakujemy w jego buty. A przynajmniej ja tak się czułem. Inni bohaterowie to oryginalne indywidua – każdy z nich ma własne problemy, słabe strony i tematy, które mogą urazić. Tak zatem, jak możemy się domyślić przez wzgląd na poważne oparzenia skóry, jest straszliwie skryta i zamknięta w sobie Hanako, jej przyjaciółka, ślepa od dziecka Lilly, biegająca na protezach Emi, głuchoniema Shizune, jej tłumaczka Misha (chociaż to tylko jej przydomek, przypadł mi do gustu) czy kontynuująca swoją malarską pasję pomimo braku rąk, Rin.



Dodany obrazek


Ja bliżej poznałem póki co (w tej kolejności) Emi, Hanako oraz Lilly i jak na razie mi to wystarczy, chociaż chciałbym zobaczyć wszystko co Katawa Shoujo ma do zaoferowania. Co do samych wątków pojedynczych bohaterów: autentycznie poruszają, wzruszają i ogółem wydzierają nasze emocje na wierzch. Niesamowite jak historia złożona z samego tekstu i obrazków (bardzo rzadko ruchomych) może na nas wpływać. Jako ciekawostkę powiem, że początek troszeczkę mnie znużył i potrzebowałem czasu aby się wciągnąć, ale gdy to już nastąpiło, naprawdę chodziłem roztargniony. Bezwzględnie polecam każdemu spróbować, nawet jak odstrasza go lekko mangowa otoczka całości. 

Na koniec kilka linków:
Strona spolszczenia w którym maczali i maczają palce nasi forumowicze: KLIK!
Oficjalna strona gry: KLIK!

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Weekend z waifu: Aisaka Taiga [#2]

Dodany obrazek

Czy to co małe zawsze jest piękne? Nie. Ale nader często. A czy z wrodzonym pięknem lub byciem przez ludzi określanym jako osoba urocza musi w parze iść chęć szerzenia uśmiechu i miłości. Nie, w ogóle.

WARNING!Jak zwykle staram się moimi opisami zbyt głęboko nie babrać się w fabule, ale jednak jeśli ktoś nie widział i ma chorobliwą obsesję na punkcie jakichkolwiek spoilerów (jak ja), niech czuje się ostrzeżony. No i polecam też zapoznać się najpierw z TYM wpisem ^^.

Przytoczony na początku opis mógłby z łatwością podsunąć komuś na myśl Aisakę Taigę – bohaterkę serii Toradora! i dziewczynę jaką chciałbym wam bliżej przedstawić. Aby zbytnio nie szerzyć szowinizmu i uniknąć ataku feministek zacznę od jej charakteru, a i jest o czym opowiadać. Tak więc Taiga przeważnie traktuje innych jak pomyje i nieobca jej agresja wobec bliźnich. Co gorsza, jest zakochana po uszy w chłopaku, który... próbował ją poderwać, ale dostał kosza. Na jej wyboistej drodze do przypodobania się Kitamurze Yuusaku staje jednak pewna osoba o imieniu Ryuuji. W jaki sposób? Powiedzmy, iż znajduje list nieadresowany do niego, przy okazji zapoznając się z Taigą, nazywaną również Małym Tygrysem. Chociaż dziewczyna z początku traktuje go jak wszystkich, czyli niezbyt dobrze gdybyście zapomnieli, to otaczający ją opieką chłopak zdaje się pomalutku przekonywać do siebie zadziorne dziewczę. Wiecie, kto się czubi, ten się lubi. Zresztą, z powyższego może jasno wyniknąć, że mamy do czynienia z typową laską klasy badass. Cóż, nie do końca. Niby do samego zwieńczenia nie traci nic ze swojej zadziorności, złośliwości i nieprzystępności, ale odkrywa także tę jaśniejszą stronę siebie. Czyli lekko zagubionej i po prostu nauczonej przez życie by walczyć o swoje. Typowa tsundere! Krzykniecie. Być może, ale jedna z moich ulubionych. *ruda panienka w czerwonym lateksie spogląda zza winkla*

Dodany obrazek

Jak nasza tygrysica prezentuje się z zewnątrz? Otóż, drobniutko. Jest chuda (czy tam szczupła, jak kto woli), ma nieco ponad 140 cm wzrostu, 34 kg wagi i niesamowicie długie, jasnobrązowe włosy. Albo coś w tym typie, specjalistą od kolorów nie jestem. Oczy pozostają w barwnej harmonii z fryzurą, a bohaterkę najczęściej oglądamy w czerwonej marynarce i czarnej spódniczce. W skrócie: mundurku szkolnym. W ramach ciekawostki powiem, że głosu Taidze użyczyła Rie Kugimiya -  ta sama, która użyczyła go także Shanie (Shakugan no Shana) i Louise Françoise Le Blanc de La Vallière (Zero no Tsukaima). Co w tym takiego ciekawego? Wszystkie trzy bohaterki są niskie, wszystkie są w podobnym wieku i wszystkie są tsundere. Ale Aisakę lubię z nich najbardziej.

Ważnym elementem dla którego da się ją lubić jest idealnie dobrany Takasu Ryuuji. Całkowite przeciwieństwo fajtłapowatych nieudaczników z ubytkami w inteligencji jacy czasem są w romansach serwowani. Takiego głównego bohatera potrzebowała ta seria i jest jedną z rzeczy uprzyjemniających oglądanie. Może to trochę dziwne, że jako powód dla jakiego lubię jakąś postać wymieniam inną lecz jest jak jest. Kto widział, ten wie. Dopóki nie przypomni sobie o Małym Tygrysie, to na nim skupia się fabuła. Bo do skupiania się na panience jesteśmy my. Tak przynajmniej było w moim przypadku, ale pewnie zatrzęsienie sprzecznych opinii też się znajdzie. W przypadku wszystkiego się znajduje. Kto mnie zna, lub czytał moją reckę pewnie wie, że tej serii będę bronił na ubitej ziemi z mieczem w ręce i tarczą wzniesioną ku niebiosom. A jak nie wie to teraz tak. Ale może przejdźmy do komplementów dla samej Taigi.

Dodany obrazek

Co mi się w tej postaci podobało? Jeśli mam być szczery, nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Po pierwszym odcinku raczej nie myślałem, że tak bardzo ją polubię. W sumie nie myślałem też, iż tak bardzo polubię samą serię. Lecz im dłużej siedziałem oglądając, nie raz z wypiekami na twarzy, tym bardziej utożsamiałem się z protagonistą i tym samym kibicowałem wkurzonej tygrysicy. W sumie mógłbym stwierdzić, że to domena romansów – niesamowicie dobrze mi się je ogląda i bardzo często do gustu przypada mi główna bohaterka. Może to trochę dziwne bo jakby ktoś kazał mi obejrzeć w kinie jakąś komedię romantyczną to pewnie błagałbym go o wybaczenie, ale w wersji animowanej (+ japońskiej), jak najbardziej jestem na tak. Wracając do samej serii Toradora!, Aisaka po prostu idealnie wpasowała się w moje gusta. Wierzcie lub nie, śmiejcie się lub bardzo się śmiejcie, ale jak płakała to autentycznie miałem szklanki w oczach. A to jest u mnie prawdziwa rzadkość. No i co poradzić, uległem, wciągnąłem się po uszy, zaangażowałem w historię, to efekt się odbił na emocjach. Specjalnie się tego nie wstydzę, wiedzcie jak było.

Dodany obrazek
Sam nie wiem dlaczego, ale uwielbiam ten obrazek.

Kończąc nie chce wam już po raz enty pisać abyście obejrzeli, bo pewnie wiecie, że powinniście albo przynajmniej w moim mniemaniu powinniście, jeśli chociaż trochę interesuje was japońska animacja i szkolne romanse wam nie straszne. Po prostu wiedzcie, że gdzieś tam, w tej serii, zatytułowanej Toradora! jest dziewczyna, która strasznie przypadła mi do gustu i zasłużyła na miano waifu. Koniec komunikatu, widzimy się następnym razem.

---------------------------------------
No, zrobiłem sobie małą, albo i dość sporą i niezapowiedzianą przerwę od blogowania. Nie będę kłamał, że jakoś specjalnie brakowało mi czasu, życie mi się zawaliło i tak dalej. To zapuściłem sobie jakieś anime, to z kimś pisałem, to musiałem się uczyć, iść na korki, to poczytać, pograć w jakąś sieciówkę i tak jakoś się zregenerowałem. Nie zawsze wena trzyma mnie przez cały dzień, a jak już pryśnie to i pisać się nie chce ^^.


Mondaiji-tachi ga Isekai Kara Kuru Sou Desu yo? - beautiful blushing bunny girl


Jako ludzie egzystujemy w dość nudnym i szarym świecie. Najlepszym dowodem na to będzie zapewne to, że... nawet dość lubimy powtarzać jaki jest szary i nudny. Ale wyobraźcie sobie, że z niebios spada wam zaproszenie do całkowicie innej krainy, a wita was w niej seksowna dziewczyna w króliczych uszach. Czego chcieć więcej do szczęścia?

Zanim jednak poznamy wspomnianą już na wstępie krainę (a przede wszystkim, dziewczynę), widzimy trio naszych protagonistów czyli Izayoi’ego, You i Asukę. Generalnie każdy z nich jest całkiem ciekawy, ale nie o tym. Zanim ich rutynowe życie zdążyło utonąć w hektolitrach nudy dostają szanse na zmianę otoczenia – w ich ręce wpada list będący czymś pomiędzy wejściówką i zaproszeniem do Little Garden. Jest to magiczny świat dość wyraźnie stylizowany na grę MMO, a jak MMO to mamy też gildie, tu zwane społecznościami. Aby wspinać się po drabince sławy i jako tako dobrze żyć, każda społeczność musi brać udział w Gift Game. Każde ugrupowanie coś stawia, a zwycięzca zgarnia stawkę. Nadążacie? We wspomnianej magicznej krainie naszych bohaterów wita panienka o imieniu równie wdzięcznym co jej wygląd (chociaż to czy to jej imię to sprawa sporna): Kurousagi (albo, jak wolicie, Black Rabbit). Niestety jak się okazuje jej społeczność zadarła nie z tymi gościami co trzeba i straciła dużo ze swojej dawnej świetności. Czy trójca niesfornych dzieciaków ściągniętych do nieznanego im miejsca zdecyduje się pomóc tajemniczemu królikowi? Jak się domyślacie, tak i właśnie na tym opierany jest główny wątek.


Fabuła ma szybkie tempo (w końcu dostaliśmy tylko 10 odcinków i OVA z czego nie jestem do końca zadowolony, a o drugim sezonie cisza), przeplata akcję z komedią i raczej nie sili się aby prezentować wielkie zwroty akcji czy wywoływać przesadne emocje. Mam wrażenie jakby twórcy postawili sobie na początku zadanie aby historia była dla widza przyjemna i nie nudził się na żadnym odcinku. Powiem szczerze, udało się. Być może kilka rzeczy dałoby się poprawić, bo o postaciach przykładowo wiemy niezbyt wiele, nie zachodzą też pomiędzy nimi głębsze relacje, ale jak na 10 epizodów, można to wybaczyć (poza tym od czego są pairingujący na potęgę fani?). Poza tym dostajemy ciekawe miejsce akcji o którym już napisałem kilka zdań i zaskakująco dobrych bohaterów jakich oprócz wspomnianej czwórki, trochę się przez ekran przewija.


Pierwszy niech będzie Izayoi. Po pierwsze jest przepakowany jak tylko można. O ile na przykład Kirito z Sword Art Online jest zawsze o krok przed wszystkimi i bez problemu radzi sobie z większością przeciwników, tak tutaj mamy do czynienia z półbogiem. Co dość ciekawe, w ogóle mi to nie przeszkadzało. Dlaczego? Bo tak dokładnie miało być. Już dosłownie pierwsza scena całej serii jasno mówi nam, iż mamy do czynienia z rasowym kozakiem i do samego końca o tym nie zapominamy. Nie znaczy to, że sama postać przestaje nas ciekawić, przeciwnie, oprócz swojej siły Sakamaki jest też inteligentny, uczciwy i ogółem da się go lubić. Pewnie dla wielu będzie nawet najmocniejszą częścią warstwy postaciowej. Asuka i You – mimo, że z założenia powinno być ich więcej i obie posiadają ciekawe cechy (ta pierwsza to arystokratka z umiejętnością kontrolowania ludzi, a ta druga, outsiderka gadająca ze zwierzętami) tak jest ich wyjątkowo mało i nie odznaczają obecności niczym szczególnym. Nie mówię, że ich nie lubię, po prostu nie dostałem szansy na bliższe poznanie. Teraz czas na wisienkę na torcie, króliczka, Kurousagi. Tak więc jej głównym zadaniem jest wyglądanie nieprzyzwoicie seksownie, bycie moe i słodką. Oprócz tego musi koniecznie wywoływać natychmiast sympatię widza. I udaje jej się wszystko znakomicie, przynajmniej w moim przypadku. Poważnym niedomówieniem byłoby też nie wspomnieć o bohaterach pobocznych jak np. Shiroyasha mająca podobne fantazje jak zapewne większość widzów czy wampirza Leticia bardzo przypominająca (przynajmniej z wyglądu) Shinobu z serii Monogatari.


O postaciach można napisać tylko tyle i aż tyle, że są dobre. Oczywiście, całość wrażenia psuje trochę bardzo krótki czas antenowy, ale na pewno nie na tyle abym zmienił swoje zdanie. W sumie najbardziej wybija się główny bohater i króliczek, ale jestem prawie pewny, że jeśli dostalibyśmy następne sezony to reszta zyskałaby moją większą sympatię. Tak na marginesie po OVA spodziewałem się chociaż jakiegoś cliffhangera dającego nadzieję na następny sezon, ale to tylko poboczna historia przyprawiona większą ilością ecchi niż sama seria (czasami nie odbierzcie tego za zarzut!).

A kreska i muzyka również są dobre. Zacznę od tej pierwszej i dużego plusa za projekty postaci. Nie znaczy to, iż są jakoś super oryginalne, po prostu pozostają ładnie narysowane. Jak na serię fantasy przystało, w dodatku jak wspominałem na początku, stylizowanej na MMO, świat przypomina coś na kształt przekolorowanej wersji średniowiecza i jest w nim rzeczywiście co podziwiać bo tła są zrobione starannie (szczególnie podobał mi się projekt jednego z miast). Do animacji również nie mam zastrzeżeń, może walki mogłyby być dłuższe. Za sprawą uszatej (głównie za jej sprawą) dostaliśmy nawet trochę fanserwisu podanego z dobrym wyczuciem smaku. A dobry fanserwis to i dobry dodatek. Muzyka. Cóż, szczerze powiedziawszy nie utkwiła mi w pamięci jakoś mocno, lecz mówi się, że to znak, iż idealnie zgrała się z resztą. Może zostańmy przy tym. Opening jest za to zaskakująco dobry, a ending dość nijaki.


Czy po tym tekście mógłbym zrobić coś innego niż polecić wam tę serię? Pewnie nie. OK, całość ma wady nawet pomijając małą ilość odcinków, ale zręcznie zamyka w nich ciekawą i rozluźniającą historię, którą oglądałem ze sporą przyjemnością. Koneserzy pewnie spluną z niesmakiem, ale dla mnie jak coś się przyjemnie ogląda bez zgrzytania zębami i uśmiechu politowania to musi być dobre. Albo przynajmniej doskonale udawać, że takie jest. W każdym razie, bardzo dobra chociaż krótka seria fantasy i królicza moe jako wisienka na torcie, polecam.