wtorek, 20 sierpnia 2013

Don't worry, be happy - Silver Linings Playbook


Co będę owijał w bawełnę. Zazwyczaj, nie oglądam zażarcie komediodramatów, a do kina staram się chodzić tylko na naprawdę wartościowe filmy. Czy można takowym nazwać ten? Cóż, jestem… pozytywny.

Film Davida O. Russela (swoją drogą, nie zasłynął wcześniej w komediodramatach, wyreżyserował między innymi Fightera z Mark Wahlbergiem i Christianem Balem) opowiada o młodym mężczyźnie imieniem Patrick, który przyłapując swoją żonę na zdradzie, prawie zabija jej kochanka, przeżywa traumę i tym samym trafia do szpitala psychiatrycznego.

Gdy wreszcie układa sobie wszystko w głowie i doktor uznaje, iż czuje się względnie lepiej może wreszcie wyjść z psychiatryka i wrócić do domu. Przy układaniu swojego nowego życia rzutuje mu prosty cel: odzyskać swoją żonę Nikki, do której to, ma zakaz zbliżania. Zaczyna systematycznie biegać, czytać i oczywiście wciąż regularnie chodzi na terapię. Podczas niezbyt szczęśliwej kolacji u kumpla spotyka Tiffany (w tej roli zobaczymy Jennifer Lawrence, niektórzy mogą kojarzyć ją z roli Mystique w najnowszych X-Menach czy Igrzyskach Śmierci), która jest równie szurnięta (jeśli nie bardziej) jak on sam.



Mamy zatem załamanego głównego bohatera, depresję, łykanie tabletek, kłótnie rodzinne, wahania nastrojów, czyli ogółem niezbyt szczęśliwe skutki choroby psychicznej i raczej małą chęć zawierania nowych znajomości. Jak na złość Pata cały czas napastuje Tiffany, która usilnie szuka sobie przyjaciela.

Nie zamierzam się tu o wątku romantycznym nazbyt rozpisywać, ale wiedzcie, że jest poprowadzony nad wyraz dobrze (powiedziałbym nawet, że o wiele lepiej niż w nie jednym filmie skupionym głównie na miłostkach głównego bohatera), potrafi rozbawić jak i zasmucić. Spodobało mi się także to, że nie był on tak nachalny i głupawy jak w niektórych kasowych filmach (często wygląda to mniej więcej tak: bohater znajduje dziewczynę, znają się kilka dni, pocałunek, koniec filmu), a był przede wszystkim wiarygodny.

Dodany obrazek

Początkowo zachowujący dystans bohater w końcu zaczyna rozumieć (z małą pomocą psychologa), że jego jedyną drogą do Nikki jest właśnie szurnięta znajoma, która po śmierci męża także została wylana z pracy (nie powiem wam za co, sami zobaczycie…). Postanawia napisać dla byłej żony list i przekazać go właśnie Tiffany. Tyle tylko, że ona też dobry wujek nie jest i żąda czegoś w zamian. W tym wypadku, partnera do tańca.

Ten film ma takie coś, iż mimo że kolejne sceny bywają przewidywalne, a zakończenie też niespodzianką nie jest, ogląda się go z zaciekawieniem. Na pewno sporą cegiełkę dokłada do tego dobra obsada i ponowne wystąpienie duetu Bradley Cooper i Robert De Niro (wcześniej grali razem w filmie Jestem Bogiem, swoją drogą polecam obejrzeć) jak i wspomniana już Jennifer Lawrence czy Jacki Weaver (ja pamiętam ją głównie z filmu Królestwo zwierząt).


Szczerze mówiąc zdziwił mnie trochę wybór do głównej roli aktora znanego widzom pewnie głównie z obu części Kac Vegas, ale moje obawy jak się okazało były bezpodstawne. Gra aktorska jest po prostu wyśmienita, główne i drugoplanowe postacie grają świetnie i są bardzo wiarygodne. Bradley niejednokrotnie potrafi rozśmieszyć swoją szczerością (do bólu), ale sceny napadów szału czy smutku, również wypadły znakomicie (chociaż trochę ich mało).

Ponarzekałbym tutaj trochę na bohaterów z trzeciego planu. Niestety, dosyć wyraźnie odstają od reszty. Z drugiej strony, nie jest to całkowicie wina aktorów, bo o ile reżyser potrafi nam dobrze przedstawić rodziców głównego bohatera, to jego przyjaciół, znajomych czy rodzeństwa, już niekoniecznie. Nie dość, iż wchodzą one na ekran zdecydowanie za późno to niespecjalnie czuć żeby bohatera coś z nimi łączyło. To niestety dość spory minus, postacie poboczne zdecydowanie można było wykorzystać lepiej.


Nie muszę chyba mówić, że nad całym filmem cały czas wisi widmo ostatecznej konfrontacji byłej żony Pata, jak i jego samego. Cóż, wątek miał potencjał żeby zakończyć film mocną woltą, ale chyba reżyser nie bardzo miał pomysł jak to wykorzystać. Niby mamy to spotkanie po latach, ale uwierzcie raczej nie będziecie tym usatysfakcjonowani. W każdym bądź razie ja nie byłem, a film miał predyspozycję, aby także tą rzecz rozwiązać dużo lepiej. Szkoda, że tak mało dowiadujemy się o przeszłości Patricka (na sequel raczej bym nie liczył).

Moglibyśmy przecież zobaczyć jak jego małżeństwo pomału się rozpadało doprowadzając w końcu do tragicznego końca. Na pewno jeszcze bardziej ułatwiłoby to zżycie się z głównym bohaterem filmu i dużo wniosło. Muszę za to przyznać, iż bohaterów łatwo polubić, bo jak wcześniej pisałem, są bardzo wiarygodni. 

Dodany obrazek

Film nieraz wywołuje w widzu empatię, może nawet lekkie wzruszenie, czyli dość dobrze działa na nasze emocje. Bez wątpienia jest to też jeden z jego największych atutów. Nie tylko sprawia przyjemność z oglądania i działa na uczucia, ale równie umiejętnie potrafi wprawić w refleksję. Patrick nie raz zarzuci jakąś złotą myślą, a fabuła skupia się w równym stopniu na przyjaźni Patricka i Tiffany, jak i byciu pozytywnie nastawionym do życia.

Cóż dochodzimy wreszcie do zwieńczenia, które jest… takie sobie. Przede wszystkim jest maksymalnie przewidywalne. Nie chcę zdradzać zbyt dużo, ale za bardzo nie ma czego. Sądziłem, że scenarzyści przywalą na koniec z całą mocą, przez co film będę pamiętał latami. Tak się nie stało i dostaliśmy typowe, przewidywalne zakończenie, które nie ma nic wspólnego ze słowem dramat plus obowiązkowy monolog głównego bohatera zaraz przed napisami.


Może nie powinienem na to narzekać, bo pewnie większości osób, które chodzą do kina przede wszystkim żeby się rozerwać to się spodoba. No trudno, nie jestem zwolennikiem przewidywalnych zakończeń i uważam, że ten film zasługiwał na coś lepszego. Film pozostawia w ustach słodki smak, a liczyłem na trochę goryczy.

Trochę ponarzekałem, parę rzeczy można było rozwiązać lepiej, ale ogółem jestem zadowolony. Najbardziej bałem się tego, że David O. Russel złapał się szczerze mówiąc bardzo oklepanej historii (chociaż Fighter też oryginalnością nie grzeszył, a oglądałem go z zaciekawieniem) i tego, że nie da rady dodać do niej zbyt dużo od siebie.

A tak dostałem bardzo, bardzo dobry, inteligentny film, któremu jednak do ideału trochę zabrakło. Pewnie wiele osób po lekturze tego tekstu już wyciągnęła wnioski czy film jest dla nich czy też nie, ale od siebie dodam tylko: polecam!

2 komentarze:

  1. Wydaje mi się, że z opisu filmu ciężko jest odgadnąć, czy jest to film dla nas. Nie przepadam za filmami o miłości, ale ten był naprawdę oryginalny; wątek miłosny nie był taki przesłodzony i schematyczny jak zwykle to bywa. Ciekawa rola Jennifer Lawrence - zupełnie inna od tego, co zaprezentowała w "Igrzyskach śmierci" ;) ciekawa recenzja :)

    OdpowiedzUsuń
  2. O tak, po tym filmie Jennifer bezwarunkowo zasłużyła na Oscara :). Bardzo fajnie też iż owa aktorka pokazuje swoje umiejętności w całkiem różnych rolach.

    OdpowiedzUsuń