poniedziałek, 16 grudnia 2013

Anta baka?! - Neon Genesis Evangelion (+ End of Evangelion)


Naprawdę z całych sił starałem się zbyt wiele nie czytać o tym anime. Najlepiej wcale. Zasiadając miałem znikome pojęcie z czym to się je, no może oprócz tego, że parę razy usłyszałem, iż z zakończeniem jest coś nie tak i szczerze mówiąc po pierwszym odcinku nie miałem zbytniej ochoty do całości wracać. Dopiero po obejrzeniu kilku kolejnych odcinków, zacząłem łapać.

PIERWSZE KOTY ZA PŁOTY

Na pierwszy rzut oka całość wydała mi się dosyć... zwyczajna. Pierwszy odcinek rozpoczął się walką sił ludzkich z jakimś potworem, potem jakieś mechy no i w sumie nie wiele poza tym. Gdy jednak wreszcie porządnie do całej serii zasiadłem i postanowiłem za wszelką cenę poznać meandry fabuły było coraz lepiej. Zacznę od skrótowego objaśnienia na czym w ogóle historia się opiera, ale postaram się to zrobić tak aby nikomu nie ująć nawet najmniejszego skrawka frajdy jaką jest oglądanie. Więc, naszego protagonistę legitymującego się jako Shinji Ikari poznajemy gdy przybywa do Tokio‑3 zgodnie z rozkazem swojego ojca. Nie wie po co, nie wie dlaczego, lecz szybko spotyka energiczną Misato Katsuragi, kobietę, która zdaje się wiedzieć o wiele więcej od niego i która doprowadza wreszcie do spotkania ojca z synem.

Moja reakcja po zakończeniu...

Całe wydarzenia zdają się mieć związek ze straszliwą katastrofą od której minęło 15 lat, Drugim Uderzeniem. Od tamtego momentu ludzkość musi radzić sobie z Aniołami chcącymi za wszelką cenę dostać się do kwatery głównej organizacji walczącej z nimi – NERV-u. Na szczęście wspomniane potwory można pokonać za pomocą przypominającej mecha, broni (wiem, iż to określenie średnio pasuje, ale takiego używa się też wielokrotnie w anime) nazwanej Evangelion. Pilotującym tę broń ma być właśnie nasz główny bohater, pod namową ojca godzący się na walkę z Aniołami. Tyle można mniej więcej wynieść z pierwszego odcinka więc raczej nie napisałem zbyt wiele.

Skupię się za to na jakości samej historii. Jest bardzo wysoka. Nie od razu się to zauważa, ale im dalej brnąłem w całość tym bardziej utwierdzałem się w tym przekonaniu. Całość jest przede wszystkim świetnie wymyślona i opowiedziana. Pełno tutaj nawiązań i symboliki odwołujących się do kultury, sztuki i przede wszystkim, religii. Fabuła ciekawi, przedstawia nam swój świat chce żebyśmy w niego uwierzyli. Chce żebyśmy ani na sekundę nie przestali być ciekawi i czasami nie skończyli sobie zadawać coraz większej ilości pytań. I całość byłaby naprawdę znakomita gdyby nie zwieńczenie. Zwieńczenie, które zasłuży sobie na osobny akapit...

Nie znajdziemy tu ton fanservice'u, a nawet jego znikomych ilości

BAKA SHINJI!

Mamy szereg ważnych dla fabuły postaci, wypada coś więcej napomknąć zatem o protagoniście. Niestety jest to kolejny typ do zapisania na liście najbardziej wkurzających głównych bohaterów. Nie znosiłem go, denerwowały mnie jego depresje przez, które inni dostają po tyłkach, irytowało mnie jego niezdecydowanie, durny egoistyczny charakter i ogólna nieporadność. Do końca serii miałem nadzieję, iż jednak coś się wydarzy i Shinji’ego zdołam polubić. Zamiast tego, jeszcze bardziej go znienawidziłem. Zwłaszcza po ostatnich scenach End of Evangelion. Skoro mam już Ikari’ego za sobą (tak na marginesie wątek z któregoś z ostatnich odcinków związany z jego uczuciami, chyba ci co oglądali domyślają się o czym mówię, dobił mnie) mogę skupić się na tych postaciach, które są dobre. Rei Ayanami, jedna z najbardziej tajemniczych bohaterek przez co na swój sposób intrygująca.

Niby sprawia wrażenie jakby była odarta z emocji (co znajduje oczywiście swoje uzasadnienie w fabule), a jednak widać po niej, że emocje działają na każdego (jeszcze bardziej rozwijają to filmówki o których też spodziewajcie się sporego tekstu). Polubiłem ją. Nie jakoś szczególnie, ale wiem, że fani kuudere będą wniebowzięci. Tak jak fani tsundere będą wniebowzięci (a raczej już w większości są...) moją ulubioną postacią z tej serii (fani rudowłosej, teraz was rozumiem) Asuką Langley. Śledzi się ją z niebywałą przyjemnością i chyba jako jedyna potrafiła wyrzygać Shinji’emu to co gryzło mnie od pierwszych odcinków. Po prostu jestem nią oczarowany i dopisuję do ulubionych postaci z anime. Urocza.

Niektóre momenty wgniatają w fotel

To nie koniec bo sporo na ekranie jest też Misato Katsuragi opiekującej się młodym Ikarim. Jestem wręcz pewien, iż i ona ma rzeszę oddanych wielbicieli więc wiedzcie, że i ta bohaterka nie zawodzi. Jednym słowem, zamiast opisywać każdą osobistość przewijającą się przez Neon Genesis Evangelion powiem po prostu, że warstwa postaciowa jest tak dobra (pomijając protagonistę), że inne anime powinny dosłownie uczyć się od NGE jak poprawnie rozwijać swoich bohaterów. Każdy z nich ma złożony charakter i psychikę. Mamy całe odcinki, które wtajemniczają nas w przeszłość i motywacje postaci. Poznajemy ich słabości, wydarzenia kształtujące ich od dziecka... tego nie da się opowiedzieć. Osobiście uwielbiam jak obsada jest rozwijana w ten sposób, więc automatycznie popadam w zachwyt. I w sumie ten zachwyt fabularny trzymałby mnie do końca gdyby ten koniec nie był tak tragiczny. Oczywiście postaram się go wam nakreślić bez zdradzania czegokolwiek, ograniczę się do opinii, a resztę rozwinę w komentarzach. Co zatem mi tak bardzo nie pasuje? I co właściwie zmienia w tym względzie End of Evangelion?

Znajdzie się i miejsce na spokojniejsze momenty

BLABLABLABLABLABLAKONIEC

Nie mam nic przeciwko zakończeniom rzucającym w nas tak bardzo życiowymi hasłami jakich można wymyślić ze dwadzieścia będąc pod prysznicem. OK wolałbym, aby zawsze silono się na coś więcej, ale już przywykłem, że historie często po prostu kończą się monologiem głównego bohatera, który tłumaczy nam jakie to życie jest ciężkie i blablabla. Ten cały szajs da się znieść aczkolwiek o ile jest on na przyzwoitym poziomie zamiast wciskać nam bełkot. A tutaj po prostu wciska się nam bełkot. Można oglądać zakończenie NGE nawet sto razy, doszukiwać się w nim symboliki, ale moim skromnym zdaniem to jest po prostu bełkot spowodowany albo małym budżetem albo niezdecydowaniem twórców. Patrząc na End of Evangelion obstawiałbym raczej to pierwsze, po najwyraźniej alternatywna końcówka została dokręcona gdy NGE osiągnął sukces. Whatever. W każdym razie końcówka jest tragiczna. Nie spodziewałem się w najgorszych snach, że może być tak zła. Przez kuriozalną ilość czasu zasypuje się nas obrazkami, nic nieznaczącymi kadrami i pseudo odkrywczymi hasłami, których jak już mówiłem można wymyślić miliony.


Postacie są świetne!

Jak zobaczyłem tą rozbabraną końcówkę to naprawdę się wkurzyłem i byłem skłonny porządnie obniżyć ocenę na MyAnimeList. Na pół szczęście jest jeszcze alternatywne zakończenie (niektórzy twierdzą, że to po prostu rozszerzenie oryginału, ja jednak wolałbym udawać, iż oryginalne zakończenie w ogóle nie istnieje bo kończy się jak tragiczna dobranocka), które trochę poprawia całość, ale sprawia też, że moja nienawiść do młodego Ikari’ego rośnie. W End of Evangelion wszystko ma trochę większy sens i przez większość czasu przy odpowiednim skupieniu i zrozumieniu fabuły NGE wiadomo o co chodzi. Niestety zostawiono i trochę miejsca na bełkot, ale to i tak nie to samo co w oryginale. Druga sprawa, że zakończenie jest pozostawione do tak swobodnej interpretacji, że w sumie... nie wiadomo co o nim myśleć, oprócz łatwego doszukiwania się w nim odniesień do religii, które swoją drogą są bardzo mocnym punktem i NGE i EoE.

Motywy Aniołów nie są z początku znane

LOOK AT THIS PRETTY FACE

Anime ma już na karku sporą ilość lat, ale jakoś straszliwie tego nie widać. Oczywiście, całość nie jest ani tak ostra jak dzisiejsze animce, ani tak efektowna, ale naprawdę trzyma się świetnie. Można by rzec, że jest to po prostu tytuł ponadczasowy. Poza tym głodni wodotrysków powinni czym prędzej sięgnąć po serię filmów Rebuild of Evangelion, jaką jak już wyżej obiecywałem, na pewno dla was na blogu opiszę. Muzyka jest bardzo dobra, podobało mi się tutaj kilka kawałków, a openingu mógłbym słuchać w nieskończoność. Jakoś rzadko spotykam się z sytuacją żebym narzekał na warstwę techniczną, a przy tak wysokiej jakości całej serii raczej nie można było sprawy pokpić. Jest dobrze, jak na dziś dzień i znakomicie, tak w ogóle.

Pozostało mi sklecić jakieś zakończenie i podsumować cały powyższy wywód. Całość pomimo debilnego zakończenia jest świetna, za sam rozwój postaci byłbym gotów przyznać medal, a to przecież tylko jeden z wielu atutów tej serii. A dla niej samej zaletami mogą być nawet pojedyncze postacie mające wielbicieli wszędzie dookoła. Jasne, że anime posiada sporo wad, ale co z tego skoro śledziłem je z wypiekami na twarzy? I od razu po nim zasiadłem do wszystkich filmówek jakie dotąd wyszły (tak swoją drogą nie oglądajcie Neon Genesis Evangelion: Death & Rebirth bo to typowo zapychający recap, szkoda na niego czasu)? Nie lubię się przesadnie zachwycać bo jak już cały ochłonę to pewnie wymienione wady zaczną bardziej mi doskwierać, ale co mi tam, przecież jest Asuka. Widzimy się przy okazji tekstu o filmówkach jak już skończę trzecią. Wiedzcie, że doskonale pompują mi adrenalinę.

0 komentarze:

Prześlij komentarz