czwartek, 30 stycznia 2014

Sword Art Online - to kiedy drugi sezon?


Ciężko czasem podejść do czegoś bez uprzedzeń. W morzu pochwał i nad wyraz wysokiej oceny na MyAnimeList, niestety obiło mi się o uszy kilka na wskroś negatywnych opinii o Sword Art Online. Szczerze mówiąc, lekko mnie one zniechęciły i odciągnęły w czasie seans. Na chwilę obecną, SAO, przepraszam.

Tak wiem, znajdzie się sporo osób, które są gotowe próbować na siłę przekonać mnie, iż ta seria jest zła albo przynajmniej nie tak dobra jak mi się wydaje. Od razu nadmienię, nie uda wam się. Przy tym anime bawiłem się świetnie i trzy odcinki wystarczyły abym się wciągnął. A ci którzy nie oglądali? Was również spróbuję zachęcić do spróbowania. Tak zatem historia toczy się w nieodległej przyszłości, roku 2022, kiedy to na salony weszła maszynka pozwalająca nadać nowe znaczenie pojęciu wirtualnej rzeczywistości – NerveGear, stworzona przez geniusza Akihiko Kayabę. Żeby jego najnowszy wynalazek nie pozostał zabawką bez zastosowań tworzy na niego także pierwszą grę, tytułowe Sword Art Online. Jedną z dziesięciu tysięcy osób, które miały (nie)szczęście się zalogować jest nasz główny bohater używający pseudonimu Kirito.

A on sam w tych sprawach całkiem zielony nie jest, ponieważ przed wystartowaniem pełnej wersji był beta testerem. Wracając do głównego wątku szybko okazuje się, iż świat do jakiego trafili pechowcy nie służy zabawie i nie da się z niego po prostu wylogować. Jak głosi komunikat rozesłany do wszystkich grających, warunkiem opuszczenia gry jest jej przejście czyli pokonanie bossa znajdującego się na ostatnim, setnym piętrze zamku Aincrad – będącego miejscem akcji. A co jeśli walka pójdzie nie po naszej myśli i nasze HP spadnie do zera? Wtedy żegnamy się tak samo ze światem wirtualnym jak i tym realnym. Brzmi to może dość dziwnie i pojawia się tutaj sporo terminów używanych w grach sieciowych, ale to nie przeszkadza aby dobrze się bawić.

Dodany obrazek
Niektóre postacie można było bardziej rozwinąć.

Być może jestem na straconej pozycji ponieważ nie znam oryginalnej powieści i czekam z niecierpliwością na możliwość zakupu*, ale nawet z obecnej perspektywy jestem w stanie powiedzieć, że historia jest dobra, a jeśli w nowelach znajdę jej uzupełnienie i dopełnienie będę usatysfakcjonowany. Tak więc po odcinkach wprowadzających dostajemy serię historii pobocznych, także tych w niedużym stopniu zagłębiających się w przeszłość protagonisty. Zgodzę się na pewno, że można to było zrobić lepiej. Dostajemy w krótkich odstępach czasu nowe postacie by za chwilę się z nimi pożegnać i raczej mała jest szansa na szczególne zżycie się z którąś. W sumie większość bohaterów poznanych na początku okazuje się postaciami epizodycznymi i dopiero później dostajemy charaktery z większą ilością czasu antenowego. Jaka zatem jest fabuła? Dobra.

Nie wyśmienita, ale dobra. Potrafi zaciekawić widza i wywołać emocje, dobrze przeplata akcję ze spokojniejszymi momentami przez co ani razu nie miałem uczucia dłużyzn. Dodatkowo dostajemy całkiem sporo wątków i przyznam, że o ile ktoś nie lubi romansów to mógł poczuć się rozczarowany rozwojem późniejszych wydarzeń. Na pewno nie ja, bo kto zna moje gusta wie, iż takie rzeczy to dla mnie przeważnie wielki plus, a nie wada. OK, fabuła mogłaby lepiej wykorzystać bohaterów, których ma w posiadaniu, ale w sumie szybko okazuje się, iż mamy do czynienia z historią skupiającą się w głównej mierze na Kirito i jedynej osobie z którą stroniący od wszelkiego towarzystwa bohater godzi się spędzać czas – Asunie.

Dodany obrazek
Walki są naprawdę dobrze zrobione. Swoje dodaje także muzyka.

Warto też wspomnieć, iż całość dzieli się na wyraźnie oddzielone od siebie dwie części dość znacznie różniące się klimatem i występującymi na pierwszym planie postaciami. I chociaż przez tę drugą połowę całość mimo wszystko zalicza spadek poziomu to i tak nie jest tak źle jak się z początku spodziewałem. Zwłaszcza, że na plan wchodzi całkiem nowy, bezsprzeczny czarny charakter (bo pierwsza połowa jako takiego nie posiada, a nie nazwałbym nim na pewno Akihiko), którego szczerze nie znosiłem i mdliło mnie na jego widok. Niby twórcy zastosowali prosty zabieg abym go znienawidził, ale im się udało. Na koniec rozważań o meandrach fabularnych pozostawiłem zakończenia – pierwszej i drugiej połowy serii. Finał pierwszej połówki był bardzo dobry i dość zaskakujący. Do tego dostałem feelsy, a pierwsze odcinki drugiej połowy, również nie oszczędziły mi kilku moralnych kopniaków. Jeśli zaś chodzi o zakończenie całości – z początku myślałem, że będzie takie sobie, ale to co wziąłem za faktyczną kulminację tak do końca nią nie było i całościowo zostałem usatysfakcjonowany. Tylko czekać na potwierdzony drugi sezon.

Dodany obrazek
Główny bohater to jeden z niewielu jacy mnie do siebie w całości przekonali.

No, historia za nami więc wróćmy jeszcze do samych postaci i protagonisty, bo to jeden z mocniejszych punktów opowieści. Niby można powiedzieć, iż jest on za bardzo dopakowany, ale znajduje to uzasadnienie w fabule i nie o tym chciałem. Cieszę się, że z pełnym przekonaniem potrafię przyznać, iż Kirito był fajnym głównym bohaterem. Ani zbyt nadętym ani zbyt prawym, potrafił zachowywać się odpowiednio do danej sytuacji i ogółem bardzo go polubiłem. A to ostatnio zdarza mi się coraz rzadziej. W końcu dostałem osobę z jaką bez problemu przychodzi widzowi identyfikacja pomimo, że nie zawsze postępuje w całości słusznie, nie stroniąc całkowicie od pokazywania wszem i wobec swojej mocy i rozwiązań siłowych. Dalej Asuna, czyli bohaterka, której zobaczymy na ekranie sporo.

Pewnie nikt nie musi być jasnowidzem aby stwierdzić, iż mi się ona podobała. Bardzo. Niby nikt specjalny – ot z początku oschła piękna niewiasta pokazuje swoje dobre strony i tak dalej. Nie mam zamiaru na siłę przeczyć, że nie widać tutaj schematów. Widać. Ale nie przeszkadzało mi to. Ukazany nam związek wygląda dobrze, czuć chemię i tą prawdziwość relacji. No i ten, Asuna jest naprawdę fajną postacią, można dopisać kolejnego jej wielbiciela (ma dobre serce, jest waleczna, potrafi przyznać się do porażek, oddać życie za ukochanego, zawsze zachowuje dumę etc.). Oprócz tego w drugiej połowie, aby niczego nie zdradzać, dochodzi bohaterka o pseudonimie Leafa, która mnie do siebie nie przekonała (nie wspominając o Yui), a przez całość przewija się kilka fajnych charakterów jak Klein czy Agil.

Dodany obrazek
Kolejny powód dla którego nigdy nie znajdziesz dziewczyny.

Zaskakująco dobra jest też warstwa techniczna. Zacznę od muzyki bo obiecałem sobie, że skrobnę o niej miłe słówko lub dwa. Utworów nie jest jakoś szczególnie dużo, ale są bardzo dobre, dynamiczne, a najbardziej do gustu przypadły mi te puszczane podczas walk. Openingi nie robią szczególnego wrażenia, chociaż mimo wszystko pierwszy podobał mi się bardziej. Endingi także w pamięć raczej nie zapadają. Mimo wszystko w większości przypadków i tak bym je pomijał więc jakoś specjalnie na to nie chcę narzekać. Kreska – jest świetna. Tła są niezwykle dopracowane i bogate w szczegóły, postacie również ładnie zaprojektowano – w końcu w grze MMO nie ma nic przyjemniejszego niż szpanowanie nowiutką zbroją. Animacja jest bardzo płynna i najlepszą stronę pokazuje oczywiście przy licznych scenach walk. Dobra, są anime z dużo lepszymi, ale te tutaj wyjątkowo mi przypasowały.

Jeszcze raz to powtórzę, tak na wszelki wypadek: całość bardzo mi się podobała. Sprawiła mi masę radości z oglądania, potrafiła wywołać we mnie na zmianę śmiech i płacz, zaciekawić, po prostu utrzymać przy sobie. Wiem, że ma wady. Wiem, iż niektórych te wady zabolały bardziej niż mnie. Nie każdemu też seria musiała podobać się jako romans. Cóż, przykro mi, ja przy SAO spędziłem świetnie czas i jest to nieoczekiwana druga po Golden Time rzecz, jaka ostatnio dała mi najwięcej funu.

Dodany obrazek
Kolejna polecanka. Nie czekać, oglądać!

* Za namówienie mnie żebym czytnął nowelkę dzięki dla Sefnira ;p.

Mahou Shoujo Madoka★Magica - tym razem manga.


Dziś w trochę innej formie niż zazwyczaj, jak zwykle piszcie czy chcecie więcej tego typu recek czy mam wrócić do klasycznego słowa pisanego, no i zapraszam niżej aby zobaczyć co dla was przygotowałem.

Tak wiem, nie umiem Gimpa.

Monogatari Series: Second Season - yay!


No i dane mi było dotrwać do końca. Przyznam, że od początku utrzymywany był mocny poziom, ale dopiero gdzieś w połowie wiedziałem już, że jeśli zakończenie niczego nie popsuje będę zachwycony, zmiażdżony, powalony na łopatki i ogółem zadowolony. Dziś mogę powiedzieć, iż zakończenie było doskonałym zwieńczeniem podsycającym apetyt na następny sezon.

WACHLARZ FABULARNY
Bakemonogatari w moim mniemaniu jest świetne. Kilka dość prostych w swoim pomyśle sztuczek sprawiło, iż całość pachniała dość oryginalnie pomimo założeń wyciągniętych z haremówek. Błyskotliwe dialogi, postacie, kreska – to wszystko sprawiało, że na naszej twarzy podczas seansu gościł szczery uśmiech. No i ten... był bardzo zmysłowy fanserwis. Dalej dostaliśmy uzupełnienie historii z Bake czyli Nekomonogatari i kontynuujące wątek Nisemonogatari. Oba wywołują mieszane uczucia, ale fani serii (w tym ja) powinni być zadowoleni (jako miłośnik kociej Hanekawy i sióstr Araragiego nie mogłem odczuwać nieprzyjemności z oglądania). No i w końcu dostajemy pełnoprawny drugi sezon i jak dla mnie, jest to najlepsze co się tej serii dotąd przytrafiło. Całość jest podzielona na indywidualne historie poszczególnych postaci, odpowiednio: Tsubasy, Hachikuji, Sengoku, Shinobu i Hitagi (przyznam, że ta ostatnia trochę, tylko trochę, naprawdę minimalnie, odzyskała w moich oczach, ale wciąż było jej za mało), co wcale nie oznacza, iż dostajemy na ekranie tylko wymienione przed chwilą bohaterki.

Nie spodziewałem się, że on może być tak fajną postacią. Zdanie, które przy tej serii można w różnych wersjach wypowiadać w nieskończoność.

Dla każdego jest tutaj miejsce, każdy potrafi odznaczyć swoją obecność i tak dalej. Ciężko tutaj sklecić jakiś sensowny zarys fabularny więc niech wam będzie wiadome, iż w barbarzyńskim uproszczeniu fabuła dalej kręci się wokół osobliwości i w większości przypadków, walczącego z nimi duetu Araragi & Shinobu. Co ciekawe, nie jest to już tak proste jak wydawało się w poprzednich seriach i wreszcie skomplikowano odpowiednio sprawę, ukazując konsekwencje ciągłej walki i obracania się w towarzystwie dziwactw. Pierwszy zarzut jaki na siłę mógłbym postawić fabule to fakt, iż nie wszystkie historie trzymają stuprocentowo równy poziom. Tyle tylko, nie dziwię się, iż historie są coraz lepsze, ponieważ wiadomo – im dalej idziemy tym akcja bardziej się zazębia. Zatem zarzut oddalony. Dalej słyszane już przeze mnie kilkakrotnie przegadanie całości. Moim zdaniem kolejna wada, która raczej jest zaletą, bo dialogi są po prostu prześwietne. Poczynając od rozmówek pełnych fabularnych smaczków i dużo bardziej subtelnego humoru niż uprzednio, a kończąc na zapadających w pamięć monologach. Reasumując: nie widzę jakiś szczególnych wad w opowiadanej historii. Co najważniejsze, jest sensowna i ani razu nie miałem wrażenia, że straciłem wątek. Do tego dostajemy dużo dobrze pomyślanych zwrotów akcji i feelsów pod samiutki koniec. Fabuła jest po prostu dobra i w sumie tyle powinno wam wystarczyć.

NYA? Zawsze.

WAIFU LOVE
O postaciach mógłbym napisać osobny wpis (nie sądzę aby interesowały was moje waifu compilations, jak się mylę to wyprowadźcie mnie z błędu), a i tak nie ująłbym pewnie wszystkiego co w nich lubię. Wszystkie są świetnie pomyślane, na swój sposób oryginalne i zapadające w pamięć. OK, zdarzają się wyjątki od tych reguł i przypadki mniej charakterne, ale pytam was: co z tego skoro bohaterowie pierwszego planu to istny majstersztyk? Z biegiem czasu każda rozwinęła się w tak dosadny sposób, że definitywnie nie ma w tej serii ani jednej postaci, której nie da się polubić. Po prostu nie ma. Przynajmniej w moim mniemaniu. Tak więc, jak już pisałem, na pierwszy ogień widzowie dostają Hanekawę. Jako, iż ma ona swoich wielu wielbicieli i ja sam uwielbiam jej kotowatą wersję, nie mógłbym uznać tego za wadę. No i na deser mamy porządną walkę plus rozwiązanie ostateczne zależności pomiędzy Tsubasą i Araragim. Historia trzyma poziom i zachęca do dalszego oglądania, a co ciekawe, na początku w ogóle nie widać w pobliżu głównego bohatera serii. W końcu dostajemy odświeżoną kotkę paradującą w piżamie, czego tu nie lubić? Dalej Hachikuji – tutaj wszystko wywraca się o 180 stopni i byłem porządnie zaskoczony rozwojem wydarzeń. Może lekko przesadzam, ale nie da się ukryć, iż wpłynęło to pozytywnie na odbiór. Tak zatem pełny pozytywnych wrażeń sięgnąłem po opowieść o Nadeko Sengoku. I w sumie już wtedy wiedziałem, że dalej może być tylko lepiej.

SSSSSSSSSSSSSSuper.

Dostaliśmy tutaj w sumie mało postaci, lekko nudny początek (wiem, czepiam się), ale wszystko zostało nadrobione zwrotami akcji i tym co dane nam było oglądać. Dostaliśmy motor napędowy już do samego końca serii i chyba ta część Monogatari Series: Second Season podobała mi się najbardziej. Ci co oglądali raczej nie są tym zaskoczeni. W sumie po tym jak Nadeko osunęła się w cień dając początek losom Shinobu bałem się trochę czy aby na pewno twórcy utrzymają tak wysoki poziom do końca i nie zniszczą całości zakończeniem. Moje obawy okazały się bezpodstawne, paradująca na ekranie blond wampirzyca nie mogła źle wypaść. I nie wypadła.

Na koniec coś na co czekałem od pierwszego odcinka z wielkimi nadziejami na przywrócenie do łask mojej ulubionej bohaterki gdy jeszcze miałem na stażu obejrzane tylko Bakemonogatari – Hitagi. Niestety tutaj się srogo zawiodłem. I to właśnie z powodu tego, że od jakiegoś czasu twórcy nie dają mi żadnych powodów abym znów zaczął lubić fioletowowłosą dziewoję. Nawet nie chodzi już o ścięcie włosów czy zmieniony charakter. Senjougahary było po prostu za mało! Poza paroma scenami nie ma jej na ekranie prawie w ogóle, a jak już się łaskawie pojawia to... w rozmowach telefonicznych. Niby dzięki temu mogliśmy bliżej poznać tajemniczego Kaiki’ego i to co łączyło go z wspomnianą niewiastą, ale trochę tęsknię za docinającym sobie duetem z pierwszej serii. Co do samej jakości historii, znów jest świetnie i do tego dostajemy bardzo wysmakowane zakończenie. Jest zrobione z wyczuciem i jak widać ludzie odpowiedzialni za drugi sezon Monogatari Series doskonale wiedzieli jak chcą całość zamknąć. I podsycić przy okazji apetyt na kolejne przygody Araragiego i spółki.

Zabiję twojego fryzjera. Obiecuję.

CZARNY
Kreska. Uważam, że bardzo rozwinęła się od pierwszej serii. Tła są przepiękne. Kolorowe, pełne pastelowych barw, przyjemnych kolorów - tworzą niesamowity klimat całości. Wyglądają po prostu jak nowoczesne obrazy postawione za doskonale zaprojektowanymi i narysowanymi postaciami. Każda z nich ma cechy charakterystyczne po których możemy ją rozpoznać na co składa się też doskonała praca aktorów. Wszystkie openingi i ogółem cała warstwa muzyczna nie odstaje zatem technikalia możemy już zostawić za sobą. A jakby ciekawiło was jaki utwór spodobał mi się ze wszystkich najbardziej, zapraszam poniżej.

http://youtu.be/8SwCnmUI8QI


Koniec końców możecie uznać, że ten wpis to wyraz mojego fanboystwa bo piszę w prawie samych superlatywach, ale co poradzę – poprawiono chyba wszystko co mogło w poprzednich seriach chociaż trochę uwierać i zaserwowano nam genialny drugi sezon. Trochę smutno mi będzie oczekując na ciąg dalszy, ale kocham, to poczekam.