wtorek, 20 sierpnia 2013

Dramat psychologiczny - Elfen Lied



Dla niektórychych będzie to zapewne brutalna, niezbyt warta uwagi bajeczka. Dla mnie jest to historia o miłości, potwornościach jakie tkwią w każdym, zaufaniu, tragedii... a wszystko to zabarwione dramatem psychologicznym.

Historia gra tutaj pierwsze skrzypce. Jest intrygująca i ciekawa od samego początku – gdy nie wiemy zbytnio kto z kim i dlaczego – do samego końca kiedy wiemy już o co w tym wszystkim chodzi.

Dodany obrazek

Zanim jeszcze zaczniemy pochłaniać meandry fabuły ukazuje się nam absolutnie genialny opening, którego ani razu, przez całe 13 odcinków, nie zapragnąłem wyłączyć. Zaraz potem widzimy scenę w której całkiem naga nastolatka urządza rzeź w ośrodku z którego najwyraźniej próbuje uciec. Pierwsze co można pomyśleć po zobaczeniu tej sceny to coś w rodzaju „makabra”, ale wraz z czasem przekonujemy się, iż krwawa sałatka jaka została po żołnierzach usiłujących powstrzymać zbiega jest i tak łagodną karą w obliczu tego w co byli oni zamieszani. Już po tej scenie, było mi żal przedstawionej postaci. Myślę, iż gdyby mnie też więziono w ten sposób, również bym się ostro wkurzył. Mimo wszystko, zakuta w metalowy hełm, nie odziana w absolutnie nic, młoda dziewczyna, wywoływała we mnie litość, nie odrazę.

Szybko jednak akcja zwalnia, a my przenosimy się w spokojniejsze okolice aby poznać Koutę, absolwenta liceum, który w celu studiowania, wraca do miasta zamieszkiwanego przez jego znajomą z dzieciństwa kuzynkę, Yukę. Szybko wychodzi na jaw, że ta, bardzo go lubi. Mają razem studiować, mieszkają niedaleko od siebie (Kouta mieszka w już zamkniętym pensjonacie należącym do rodziców Yuki w zamian za sprzątanie go) czyli cud miód i orzeszki. Wszystko zmienia się gdy oboje znajdują na plaży nagą dziewczynę, która potrafi mówić tylko jedno słowo, „Nyu” (przez co bohaterowie szybko zaczynają tak na nią mówić), i dodatkowo nie rozumie żadnego.

Dodany obrazek

Przez pierwszą połowę serii trochę przeszkadzało mi dość nachalne ecchi. Nie sama jego obecność, na to się przygotowałem, tylko ciężko strawny (czasami nieco głupkowaty) sposób przedstawiania. Nawet wszystko byłoby do zniesienia gdyby nie fakt, iż później twórcy doskonale pokazują, że potrafią dorośle podejść do tematu. Dlaczego nie jest tak przez cały czas? Jak dla mnie, durnowate scenki z pierwszej połowy łącznie trzynastu odcinków nie służą w sumie nikomu i niczemu.

Na szczęście wspomniane scenki szybko odchodzą w zapomnienie, a historia staje się dużo doroślejsza niż była przedtem na czym ogólny odbiór całości bardzo zyskuje. Anime nie boi się poruszać ważnych tematów (czasem nawet dość dosłownie) i wpływać na widza. Czy historia jest dobra? Może sam pomysł nie jest wcale oryginalny, a i znalazło się miejsce na sporo typowo japońskich smaczków lekko gorszących przeciętnego Europejczyka, to jako całość prezentuje się bardzo składnie, bez zawiłości (w sumie nie miałem problemu z łapaniem o co chodzi), jednocześnie zapadając w pamięć. Ale fabułę tworzą przede wszystkim postacie, prawda? Tych mamy sporo, lecz w sumie na dłużej w mojej głowie pozostanie niewiele. Być może tylko jedna.

Dodany obrazek

O ile główna bohaterka – Lucy (chociaż, jak wcześniej pisałem, Kouta i spółka nazywają ją Nyu) jest świetna i naprawdę, naprawdę ją uwielbiam (poczynając od świetnego wykonania - różowe włosy i oczy z dodatkiem rogów na głowie – lubię to, a kończąc na genialnym jej udźwiękowieniu, ale o tym później) o tyle postacie drugo i trzecioplanowe są bardzo nijakie. Serio, na początku myślałem, iż mają duży potencjał (który zdołają wykorzystać), ponieważ większość z nich ma swoją odrębną historię. 

Z biegiem fabuły wiemy o bohaterach coraz więcej, a ich wątki są dobrze poprowadzone. Dlaczego zatem psioczę? Psioczę przede wszystkim dlatego, że zbytnio nie zależało mi na losie żadnej z nich (oprócz grającej pierwsze skrzypce Lucy, rzecz jasna). Sam nie wiem dlaczego, ale po pewnym czasie koncentrowałem się tylko na głównej bohaterce. Sceny w opuszczonym ośrodku, gdy nie pamiętała ona absolutnie niczego (zabieg rozdwojenia jaźni zaliczam tu na plus), były chyba najprzyjemniejszym elementem opowieści i miłą odmianą po przerażających obrazach jakimi dosyć często są karmione nasze oczy. Nie zamierzam tu też absolutnie nic na ten temat zdradzać, obejrzyjcie sami.

Dodany obrazek

Bardzo podobała mi się kreska zastosowana w Elfen Lied. Może nie wyróżniała się szczególnie swoim stylem w natłoku innych anime, ale postacie wyglądały ładnie, tak jak i tła całej opowieści (szczególnie w porównaniu z mangą). Kolory są żywe, a wszystko przyjemnie dopracowane z dbałością o szczegóły. Jak już mówiłem, styl nie jest jakoś szczególnie oryginalny, ale idealnie dopełnia całość i autentycznie cieszy oko. Jeżeli miałbym się tu do czegoś na siłę przyczepić, to nadmieniłbym na pewno, że charakterystyczne bardzo duże oczy nie każdemu muszą odpowiadać. Uściślając: mnie się podobały, ale ja sam znam dużo osób, które mimo zamiłowania do animców niezbyt lubią spodki na połowę twarzy. Ale w kwestii estetycznej, osobiście, nic do zarzucenia nie mam.

Następna rzecz, dźwięk. Absolutne mistrzostwo. Jeśli chodzi o muzykę: chociaż nie ma jej zbyt dużo (choć powiedziałbym raczej, nie jest zbytnio nachalna), a jak już gra to słychać głównie (po stokroć genialny!) utwór z openingu, spełnia swą rolę. Zresztą, jak już pisałem wcześniej, melodia przewodnia jest tak dobra, iż mógłbym słuchać jej w nieskończoność i dalej by mi się nie znudziła. Ale oczywiście to co przygrywa w tle nie jest aż tak ważne jak inna kwestia: głosy. Tu również, nic do zarzucenia.

Ani razu nie pomyślałem, iż jakiś głos do kogoś nie pasuje. Aktorzy grają bardzo dobrze i widać, że mocno przykładają się do swojej pracy. Chyba nikogo nie zdziwię jak napiszę, iż tu także najlepiej wypada Lucy. Jej łagodny, stonowany, lekko ochrypły głos po prostu nadawał tej postaci mnóstwo charakteru. Druga osobowość głównej bohaterki – Nyu, też wypada dobrze, ale zważając na fakt, iż cały czas mówi praktycznie jedno słowo (ten fakt zmienia się dopiero pod koniec), a i nie każdy lubi piskliwe, przypominające dziecięce, głosy, zdania na ten temat mogą być podzielone.




Dochodzę w końcu do sedna tego anime czyli emocji. Tego czego zawsze szukam w sztuce. Jak już mówiłem, strasznie związałem się z główną bohaterką. Opowieść też wiele razy szokowała. Bez wątpienia, takie rzeczy jak tu mogą powstać tylko w Japonii. Nasłuchałem się już o tym, że takie obrazy jak tu się widzi są po prostu nie do ogarnięcia (albo przynajmniej, bardzo ciężko przyswajalne) dla przeciętnego europejskiego zjadacza chleba.

I w sumie jest w tym trochę racji, ale w moim przypadku nie musiałem zaciskać zębów bo ciekawość poznania zakończenia tej historii robiła wszystko za mnie. A skoro już tu jesteśmy, jak prezentuje się zakończenie? Po pierwsze jest lekko niedopowiedziane, przez co na pewno na dłużej zostanie w mojej łepetynie, ale nie o tym. Sprawiło ono, że się po prostu... rozkleiłem. Najzwyczajniejszy w świecie męski płacz. Dawno nic tak na mnie nie zadziałało, z tego powodu ogromny plus i ogromny szacunek. Dobra, już możecie się śmiać.

Dodany obrazek

I tak dochodzimy do końca mojej przygody z tym anime. Polecam je wszystkim jak tylko mogę, naprawdę jest warte uwagi i waszego czasu. 

1 komentarze:

  1. A ja w EL upodobałam sobie jedynie naprawdę niesamowity opening, który na tle tych wszystkich j-rockowych wypada naprawdę dobrze! Samo anime, przyznać się muszę, że jak dla mnie jest nie do strawienia i oglądałam z bólem. Ale to chyba jedynie moja opinia ;]

    OdpowiedzUsuń