piątek, 6 grudnia 2013

The Hunger Games: Catching Fire - pozytywne zaskoczenie


Jedna rzecz strasznie mnie boli przy tym filmie. Nie ma ona bezpośredniego związku z nim samym, tylko raczej z ludźmi, którzy go oglądają. Niestety coraz częściej słyszę jakoby są to osoby, jakie nie widziały na oczy części pierwszej. Nie wiem jak dla was, ale dla mnie takie coś jest po prostu mało zrozumiałe. Mam nadzieję, że nie popełnicie tego samego błędu i na sequel czym prędzej pognacie do kina (póki jeszcze można), bo warto.

WITRAŻ FABULARNY

Zanim wezmę się jednak za Catching Fire kilka słów o pierwszej części. Jej wizerunek był krzywdzony jeszcze zanim zdążyła ujrzeć światło dzienne. Dlaczego? Ponieważ jest ekranizacją książki docelowo przeznaczonej dla młodzieży. Co więc w tym takiego złego? Cóż, powiem tylko tyle, iż podobnym ogólnikiem można by opisać sagę Zmierzch. W każdym bądź razie, gdy dzieło Gary’ego Rossa weszło wreszcie do kin, większość osób mogła przekonać się jak dobry był to film. Niby nie robił nic innowacyjnego, ale pokazał, że ekranizacja książki dla młodzieży nie tylko może nie być szmirą, ale ponadto naprawdę dobrym filmem. I za taki część pierwszą uważam. Oczywiście, spoglądając chłodnym okiem znajdzie się w nim sporo poważnych wad, ale raczej nie są one zbyt bolesne na pierwszy rzut oka. No i w sumie dopiero po tym filmie zacząłem się bliżej przyglądać Lawrence jako aktorce (szczególnie po udanej roli w X-Men: Pierwsza klasa).

Jak to dwie kolejne części?

Po tym wszystkim co powyżej napisałem, jestem gotowy aby nakreślić jak się sprawy mają w sequelu. Postaram się to zrobić bez nawet najmniejszego spoilera więc w razie czego, nie ma strachu. Zaczynamy dokończeniem zaległości z części pierwszej czyli poruszeniem tamtejszych wątków. Ogółem przez pierwszą połowę mamy do czynienia głównie z psychologią głównych bohaterów, polityką i naprawianiem tego co pomijała poprzedniczka. Dla wielu osób może się to wydać straszliwie nudne i zdaję sobie z tego sprawę. Jak dla mnie, taka lekko przegadana pierwsza połowa wypadła dobrze. Buduje napięcie do zbliżających się wielkimi krokami wydarzeń wprowadzających do całości akcję, rozwija sylwetki bohaterów, wprowadza nowych, rozbudowuje wątki... takie momenty są po prostu fabule potrzebne, szczególnie tutaj.

Jennifer kolejny raz wypada znakomicie


Po zwycięstwie w Igrzyskach śmierci (nie przepadam za tym tłumaczeniem, ale niech będzie) główni bohaterowie: Katniss i Peeta zdobywają sławę. Muszą wygłaszać przemówienia, pocieszać rodziny poległych, zachwalać panujący w państwie reżim i dostarczać świeżych newsów z życia zakochanych zwycięzców. Jak nietrudno się domyślić, żadnemu z dwójki protagonistów takie zachowanie nie jawi się jasnymi kolorami, zwłaszcza bacząc na fakt, iż coraz wyraźniej widać jak system Kapitolu upada, a co za tym idzie, ludzie się buntują. Co gorsza władza uważa, że winowajcami sprzeciwień systemowi są właśnie zwycięzcy Igrzysk. 

Autentyk: w filmie nie ma Lady Gagi

Nie powiem, fabuła jest dobra i bardzo sensowna, po czasie to zauważyłem. Mamy tutaj logiczny ciąg przyczynowo skutkowy, więc nie ma mowy aby narzekać na nieścisłości. Pewnie duża w tym zasługa bestsellerowej serii książek z którymi jeszcze nie miałem do czynienia, a na których całość jest oparta (bo lepiej czytać kolejny raz Kinga, echh...), ale i tak, historia jest o wiele lepsza niż w pierwszej części. Nie ma bata, wyciągnięto chyba wszystkie wnioski jakie do wyciągnięcia były po babolach części pierwszej i dostarczono wysokiej klasy scenariusz. Dodatkowo, druga połowa filmu zapewniła mi takie napięcie i wczuwkę, że po prostu nie mogłem tego nie odnotować.

Obie wersje tej sukni są wspaniałe. Zrozumiecie po seansie.

NIE IGRAJ Z OGNIEM

Mając fabułę z głowy, dalej wypada skupić się na ludziach biorących udział w produkcji filmu. Zacznę od reżysera: jest nim Francis Lawrence. Nie wiem dlaczego z tego stanowiska wywalono Gary’ego Rossa, ale ja po nim płakał raczej nie będę. Gdybym miał obstawiać powód zrezygnowania z Rossa inny niż pieniądze, zwróciłbym na pewno uwagę na jego nikłe doświadczenie w filmach akcji. Co zatem z Francisem? Ma on na swoim koncie dwie całkiem udane produkcje, które zna wiele osób, mianowicie Jestem legendą ze Smithem i Constantine’a z Reeves’em.

Patrz i ucz się, Josh

Co ciekawe udało mu się nawet obsadzić to beztalencie Pattinsona w całkiem przyzwoitej roli kręcąc Wodę dla słoni (jeśli ktoś potrzebuje argumentacji na temat mojego zdania o Robercie innej niż saga Zmierzch niech obejrzy Cosmopolis czyli jeden z najgorszych filmów jakie w ogóle, kiedykolwiek widziałem). Jak więc nowy reżyser wypada tutaj? Całość jest świetna, więc sami możecie sobie odpowiedzieć. W obsadzie oprócz coraz lepszej Jennifer Lawrence w roli głównej (od jakiegoś czasu zacząłem poważnie uważać ją za bardzo utalentowaną aktorkę, szczególnie po Silver Linings Playbook), której nie mam nic do zarzucenia, jest jeszcze Josh Hutcherson i na nim chwilę przystanę.

Brutalnie pominięty wątek powraca w sequelu

Przyznaję, mam do niego jakieś uprzedzenie. Po szmirach pokroju serii Journey czy Mostu do Terabithii niezbyt przyjemnie mi się go ogląda. Wkurzał mnie w pierwszej części i wkurzał mnie też tutaj acz troszkę mniej. Po pierwsze przez cały czas wygląda jakby był, no nie wiem... smutny. Serio ciężko mi to opisać. Po prostu nie ujrzymy na jego twarzy determinacji, wściekłości czy strachu bo autentycznie cały czas wygląda jakby był pesymistycznym pesymistą. Smutnym pesymistycznym pesymistą. Troszkę na ekranie jest także Woody’ego Harrelsona i autentycznie lubię jego kreację w tym filmie. Ten myk w oku i ta szarmanckość sprawia, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Żałowałem, iż malutko miejsca pozostawiono Jenie Malone – aktorce, której raczej z dobrymi filmami nie kojarzę, ale tutaj rozwija skrzydła. Kto by pomyślał, iż odnajdzie się w roli niestabilnej psychicznie i narwanej babki z toporem. Reszty aktorów (no, był jeszcze Sam Claflin i wypadł nieźle) albo jest mało, albo się na nich nie skupiamy.

Druga połowa filmu to już czyste napięcie

YES, YES & YES

Muzyka jest tutaj elementem o którym niestety zapomina się po wyjściu z kina i raczej można go ocenić dopiero po odsłuchaniu soundtracku. Z takich bardziej pierdół/szczegółów chciałem zwrócić uwagę na genialne kreacje, które pojawiają się w filmie. Co rusz, gdy fabuła rzucała bohaterów na jakieś uroczystości nie mogłem napatrzeć się na ich przepięknie zaprojektowane stroje. Wyobraźnia działała tutaj na pełnych obrotach, jak sądzę. Efekty specjalne też są OK, po pierwsze mamy ich dość sporo, po drugie zostały dobrze zrealizowane. Nie ma wrażenia sztuczności i nie jesteśmy zasypywani wybuchami na siłę.

Cóż, lekko oklepany tyran


Czas na finalny werdykt. Powiem to od razu i nie będę owijał w bawełnę, sequel bije na łeb część pierwszą. Poprawiono tutaj chyba wszystko co dało się naprawić i dostarczono wysokiej jakości rozrywki. Mamy więcej efektów, lepszą fabułę, bardziej rozwinięte postacie, więcej dialogów, wprowadzania w świat. Jest więc więcej i lepiej, zachowując przy tym klimat pierwszej części. Zatem jeśli wspomniana pierwsza część już jest wam znana, to koniecznie ten film obejrzyjcie, nie powinniście żałować. Chyba, iż wkurzy was tak jak mnie to, iż całość urywa się w połowie i jak widać za rok czeka mnie kolejne spotkanie z The Hunger Games.

0 komentarze:

Prześlij komentarz