poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Mondaiji-tachi ga Isekai Kara Kuru Sou Desu yo? - beautiful blushing bunny girl


Jako ludzie egzystujemy w dość nudnym i szarym świecie. Najlepszym dowodem na to będzie zapewne to, że... nawet dość lubimy powtarzać jaki jest szary i nudny. Ale wyobraźcie sobie, że z niebios spada wam zaproszenie do całkowicie innej krainy, a wita was w niej seksowna dziewczyna w króliczych uszach. Czego chcieć więcej do szczęścia?

Zanim jednak poznamy wspomnianą już na wstępie krainę (a przede wszystkim, dziewczynę), widzimy trio naszych protagonistów czyli Izayoi’ego, You i Asukę. Generalnie każdy z nich jest całkiem ciekawy, ale nie o tym. Zanim ich rutynowe życie zdążyło utonąć w hektolitrach nudy dostają szanse na zmianę otoczenia – w ich ręce wpada list będący czymś pomiędzy wejściówką i zaproszeniem do Little Garden. Jest to magiczny świat dość wyraźnie stylizowany na grę MMO, a jak MMO to mamy też gildie, tu zwane społecznościami. Aby wspinać się po drabince sławy i jako tako dobrze żyć, każda społeczność musi brać udział w Gift Game. Każde ugrupowanie coś stawia, a zwycięzca zgarnia stawkę. Nadążacie? We wspomnianej magicznej krainie naszych bohaterów wita panienka o imieniu równie wdzięcznym co jej wygląd (chociaż to czy to jej imię to sprawa sporna): Kurousagi (albo, jak wolicie, Black Rabbit). Niestety jak się okazuje jej społeczność zadarła nie z tymi gościami co trzeba i straciła dużo ze swojej dawnej świetności. Czy trójca niesfornych dzieciaków ściągniętych do nieznanego im miejsca zdecyduje się pomóc tajemniczemu królikowi? Jak się domyślacie, tak i właśnie na tym opierany jest główny wątek.


Fabuła ma szybkie tempo (w końcu dostaliśmy tylko 10 odcinków i OVA z czego nie jestem do końca zadowolony, a o drugim sezonie cisza), przeplata akcję z komedią i raczej nie sili się aby prezentować wielkie zwroty akcji czy wywoływać przesadne emocje. Mam wrażenie jakby twórcy postawili sobie na początku zadanie aby historia była dla widza przyjemna i nie nudził się na żadnym odcinku. Powiem szczerze, udało się. Być może kilka rzeczy dałoby się poprawić, bo o postaciach przykładowo wiemy niezbyt wiele, nie zachodzą też pomiędzy nimi głębsze relacje, ale jak na 10 epizodów, można to wybaczyć (poza tym od czego są pairingujący na potęgę fani?). Poza tym dostajemy ciekawe miejsce akcji o którym już napisałem kilka zdań i zaskakująco dobrych bohaterów jakich oprócz wspomnianej czwórki, trochę się przez ekran przewija.


Pierwszy niech będzie Izayoi. Po pierwsze jest przepakowany jak tylko można. O ile na przykład Kirito z Sword Art Online jest zawsze o krok przed wszystkimi i bez problemu radzi sobie z większością przeciwników, tak tutaj mamy do czynienia z półbogiem. Co dość ciekawe, w ogóle mi to nie przeszkadzało. Dlaczego? Bo tak dokładnie miało być. Już dosłownie pierwsza scena całej serii jasno mówi nam, iż mamy do czynienia z rasowym kozakiem i do samego końca o tym nie zapominamy. Nie znaczy to, że sama postać przestaje nas ciekawić, przeciwnie, oprócz swojej siły Sakamaki jest też inteligentny, uczciwy i ogółem da się go lubić. Pewnie dla wielu będzie nawet najmocniejszą częścią warstwy postaciowej. Asuka i You – mimo, że z założenia powinno być ich więcej i obie posiadają ciekawe cechy (ta pierwsza to arystokratka z umiejętnością kontrolowania ludzi, a ta druga, outsiderka gadająca ze zwierzętami) tak jest ich wyjątkowo mało i nie odznaczają obecności niczym szczególnym. Nie mówię, że ich nie lubię, po prostu nie dostałem szansy na bliższe poznanie. Teraz czas na wisienkę na torcie, króliczka, Kurousagi. Tak więc jej głównym zadaniem jest wyglądanie nieprzyzwoicie seksownie, bycie moe i słodką. Oprócz tego musi koniecznie wywoływać natychmiast sympatię widza. I udaje jej się wszystko znakomicie, przynajmniej w moim przypadku. Poważnym niedomówieniem byłoby też nie wspomnieć o bohaterach pobocznych jak np. Shiroyasha mająca podobne fantazje jak zapewne większość widzów czy wampirza Leticia bardzo przypominająca (przynajmniej z wyglądu) Shinobu z serii Monogatari.


O postaciach można napisać tylko tyle i aż tyle, że są dobre. Oczywiście, całość wrażenia psuje trochę bardzo krótki czas antenowy, ale na pewno nie na tyle abym zmienił swoje zdanie. W sumie najbardziej wybija się główny bohater i króliczek, ale jestem prawie pewny, że jeśli dostalibyśmy następne sezony to reszta zyskałaby moją większą sympatię. Tak na marginesie po OVA spodziewałem się chociaż jakiegoś cliffhangera dającego nadzieję na następny sezon, ale to tylko poboczna historia przyprawiona większą ilością ecchi niż sama seria (czasami nie odbierzcie tego za zarzut!).

A kreska i muzyka również są dobre. Zacznę od tej pierwszej i dużego plusa za projekty postaci. Nie znaczy to, iż są jakoś super oryginalne, po prostu pozostają ładnie narysowane. Jak na serię fantasy przystało, w dodatku jak wspominałem na początku, stylizowanej na MMO, świat przypomina coś na kształt przekolorowanej wersji średniowiecza i jest w nim rzeczywiście co podziwiać bo tła są zrobione starannie (szczególnie podobał mi się projekt jednego z miast). Do animacji również nie mam zastrzeżeń, może walki mogłyby być dłuższe. Za sprawą uszatej (głównie za jej sprawą) dostaliśmy nawet trochę fanserwisu podanego z dobrym wyczuciem smaku. A dobry fanserwis to i dobry dodatek. Muzyka. Cóż, szczerze powiedziawszy nie utkwiła mi w pamięci jakoś mocno, lecz mówi się, że to znak, iż idealnie zgrała się z resztą. Może zostańmy przy tym. Opening jest za to zaskakująco dobry, a ending dość nijaki.


Czy po tym tekście mógłbym zrobić coś innego niż polecić wam tę serię? Pewnie nie. OK, całość ma wady nawet pomijając małą ilość odcinków, ale zręcznie zamyka w nich ciekawą i rozluźniającą historię, którą oglądałem ze sporą przyjemnością. Koneserzy pewnie spluną z niesmakiem, ale dla mnie jak coś się przyjemnie ogląda bez zgrzytania zębami i uśmiechu politowania to musi być dobre. Albo przynajmniej doskonale udawać, że takie jest. W każdym razie, bardzo dobra chociaż krótka seria fantasy i królicza moe jako wisienka na torcie, polecam.

0 komentarze:

Prześlij komentarz