czwartek, 30 stycznia 2014

Monogatari Series: Second Season - yay!


No i dane mi było dotrwać do końca. Przyznam, że od początku utrzymywany był mocny poziom, ale dopiero gdzieś w połowie wiedziałem już, że jeśli zakończenie niczego nie popsuje będę zachwycony, zmiażdżony, powalony na łopatki i ogółem zadowolony. Dziś mogę powiedzieć, iż zakończenie było doskonałym zwieńczeniem podsycającym apetyt na następny sezon.

WACHLARZ FABULARNY
Bakemonogatari w moim mniemaniu jest świetne. Kilka dość prostych w swoim pomyśle sztuczek sprawiło, iż całość pachniała dość oryginalnie pomimo założeń wyciągniętych z haremówek. Błyskotliwe dialogi, postacie, kreska – to wszystko sprawiało, że na naszej twarzy podczas seansu gościł szczery uśmiech. No i ten... był bardzo zmysłowy fanserwis. Dalej dostaliśmy uzupełnienie historii z Bake czyli Nekomonogatari i kontynuujące wątek Nisemonogatari. Oba wywołują mieszane uczucia, ale fani serii (w tym ja) powinni być zadowoleni (jako miłośnik kociej Hanekawy i sióstr Araragiego nie mogłem odczuwać nieprzyjemności z oglądania). No i w końcu dostajemy pełnoprawny drugi sezon i jak dla mnie, jest to najlepsze co się tej serii dotąd przytrafiło. Całość jest podzielona na indywidualne historie poszczególnych postaci, odpowiednio: Tsubasy, Hachikuji, Sengoku, Shinobu i Hitagi (przyznam, że ta ostatnia trochę, tylko trochę, naprawdę minimalnie, odzyskała w moich oczach, ale wciąż było jej za mało), co wcale nie oznacza, iż dostajemy na ekranie tylko wymienione przed chwilą bohaterki.

Nie spodziewałem się, że on może być tak fajną postacią. Zdanie, które przy tej serii można w różnych wersjach wypowiadać w nieskończoność.

Dla każdego jest tutaj miejsce, każdy potrafi odznaczyć swoją obecność i tak dalej. Ciężko tutaj sklecić jakiś sensowny zarys fabularny więc niech wam będzie wiadome, iż w barbarzyńskim uproszczeniu fabuła dalej kręci się wokół osobliwości i w większości przypadków, walczącego z nimi duetu Araragi & Shinobu. Co ciekawe, nie jest to już tak proste jak wydawało się w poprzednich seriach i wreszcie skomplikowano odpowiednio sprawę, ukazując konsekwencje ciągłej walki i obracania się w towarzystwie dziwactw. Pierwszy zarzut jaki na siłę mógłbym postawić fabule to fakt, iż nie wszystkie historie trzymają stuprocentowo równy poziom. Tyle tylko, nie dziwię się, iż historie są coraz lepsze, ponieważ wiadomo – im dalej idziemy tym akcja bardziej się zazębia. Zatem zarzut oddalony. Dalej słyszane już przeze mnie kilkakrotnie przegadanie całości. Moim zdaniem kolejna wada, która raczej jest zaletą, bo dialogi są po prostu prześwietne. Poczynając od rozmówek pełnych fabularnych smaczków i dużo bardziej subtelnego humoru niż uprzednio, a kończąc na zapadających w pamięć monologach. Reasumując: nie widzę jakiś szczególnych wad w opowiadanej historii. Co najważniejsze, jest sensowna i ani razu nie miałem wrażenia, że straciłem wątek. Do tego dostajemy dużo dobrze pomyślanych zwrotów akcji i feelsów pod samiutki koniec. Fabuła jest po prostu dobra i w sumie tyle powinno wam wystarczyć.

NYA? Zawsze.

WAIFU LOVE
O postaciach mógłbym napisać osobny wpis (nie sądzę aby interesowały was moje waifu compilations, jak się mylę to wyprowadźcie mnie z błędu), a i tak nie ująłbym pewnie wszystkiego co w nich lubię. Wszystkie są świetnie pomyślane, na swój sposób oryginalne i zapadające w pamięć. OK, zdarzają się wyjątki od tych reguł i przypadki mniej charakterne, ale pytam was: co z tego skoro bohaterowie pierwszego planu to istny majstersztyk? Z biegiem czasu każda rozwinęła się w tak dosadny sposób, że definitywnie nie ma w tej serii ani jednej postaci, której nie da się polubić. Po prostu nie ma. Przynajmniej w moim mniemaniu. Tak więc, jak już pisałem, na pierwszy ogień widzowie dostają Hanekawę. Jako, iż ma ona swoich wielu wielbicieli i ja sam uwielbiam jej kotowatą wersję, nie mógłbym uznać tego za wadę. No i na deser mamy porządną walkę plus rozwiązanie ostateczne zależności pomiędzy Tsubasą i Araragim. Historia trzyma poziom i zachęca do dalszego oglądania, a co ciekawe, na początku w ogóle nie widać w pobliżu głównego bohatera serii. W końcu dostajemy odświeżoną kotkę paradującą w piżamie, czego tu nie lubić? Dalej Hachikuji – tutaj wszystko wywraca się o 180 stopni i byłem porządnie zaskoczony rozwojem wydarzeń. Może lekko przesadzam, ale nie da się ukryć, iż wpłynęło to pozytywnie na odbiór. Tak zatem pełny pozytywnych wrażeń sięgnąłem po opowieść o Nadeko Sengoku. I w sumie już wtedy wiedziałem, że dalej może być tylko lepiej.

SSSSSSSSSSSSSSuper.

Dostaliśmy tutaj w sumie mało postaci, lekko nudny początek (wiem, czepiam się), ale wszystko zostało nadrobione zwrotami akcji i tym co dane nam było oglądać. Dostaliśmy motor napędowy już do samego końca serii i chyba ta część Monogatari Series: Second Season podobała mi się najbardziej. Ci co oglądali raczej nie są tym zaskoczeni. W sumie po tym jak Nadeko osunęła się w cień dając początek losom Shinobu bałem się trochę czy aby na pewno twórcy utrzymają tak wysoki poziom do końca i nie zniszczą całości zakończeniem. Moje obawy okazały się bezpodstawne, paradująca na ekranie blond wampirzyca nie mogła źle wypaść. I nie wypadła.

Na koniec coś na co czekałem od pierwszego odcinka z wielkimi nadziejami na przywrócenie do łask mojej ulubionej bohaterki gdy jeszcze miałem na stażu obejrzane tylko Bakemonogatari – Hitagi. Niestety tutaj się srogo zawiodłem. I to właśnie z powodu tego, że od jakiegoś czasu twórcy nie dają mi żadnych powodów abym znów zaczął lubić fioletowowłosą dziewoję. Nawet nie chodzi już o ścięcie włosów czy zmieniony charakter. Senjougahary było po prostu za mało! Poza paroma scenami nie ma jej na ekranie prawie w ogóle, a jak już się łaskawie pojawia to... w rozmowach telefonicznych. Niby dzięki temu mogliśmy bliżej poznać tajemniczego Kaiki’ego i to co łączyło go z wspomnianą niewiastą, ale trochę tęsknię za docinającym sobie duetem z pierwszej serii. Co do samej jakości historii, znów jest świetnie i do tego dostajemy bardzo wysmakowane zakończenie. Jest zrobione z wyczuciem i jak widać ludzie odpowiedzialni za drugi sezon Monogatari Series doskonale wiedzieli jak chcą całość zamknąć. I podsycić przy okazji apetyt na kolejne przygody Araragiego i spółki.

Zabiję twojego fryzjera. Obiecuję.

CZARNY
Kreska. Uważam, że bardzo rozwinęła się od pierwszej serii. Tła są przepiękne. Kolorowe, pełne pastelowych barw, przyjemnych kolorów - tworzą niesamowity klimat całości. Wyglądają po prostu jak nowoczesne obrazy postawione za doskonale zaprojektowanymi i narysowanymi postaciami. Każda z nich ma cechy charakterystyczne po których możemy ją rozpoznać na co składa się też doskonała praca aktorów. Wszystkie openingi i ogółem cała warstwa muzyczna nie odstaje zatem technikalia możemy już zostawić za sobą. A jakby ciekawiło was jaki utwór spodobał mi się ze wszystkich najbardziej, zapraszam poniżej.

http://youtu.be/8SwCnmUI8QI


Koniec końców możecie uznać, że ten wpis to wyraz mojego fanboystwa bo piszę w prawie samych superlatywach, ale co poradzę – poprawiono chyba wszystko co mogło w poprzednich seriach chociaż trochę uwierać i zaserwowano nam genialny drugi sezon. Trochę smutno mi będzie oczekując na ciąg dalszy, ale kocham, to poczekam.

0 komentarze:

Prześlij komentarz