czwartek, 5 lutego 2015

What do you draw, my lovely - Sakurasou no Pet na Kanojo

Dodany obrazek

Można się ze mnie śmiać, że zachwycam się seriami o których inni zapominają w tydzień. Można się ze mnie śmiać, iż piszę im rekomendacje i sam wystawiam się na ostrzał. Można się ze mnie śmiać z powodu gustowania w postaciach mało kogo obchodzących. Ale jak ktoś się lub śmiać to dlaczego mam mu zabraniać?

Wiecie, powiem wam coś. Pewnie gdybym pisał tę reckę za dwa tygodnie, po obejrzeniu jeszcze jednej/dwóch serii, byłaby inna. Na pewno nie mniej pozytywna, ale bardziej oszpecona z emocji. Dlaczego zatem nie wolę odczekać, poukładać myśli i dopiero potem zasiąść do tekstu? To proste, chcę abyśmy, i ja i wy, mieli jasny obraz tego jak czuję się ledwo po obejrzeniu. A jestem pełen pozytywnych emocji, niekoniecznie podpartych super mocnymi argumentami. Że bredzę? Tak, wiem, zatem od początku.

Dodany obrazek

Głównym bohaterem naszej opowieści jest Sorata Kanda. Nie wyróżnia się on na tle rówieśników niczym szczególnym poza zamiłowaniem do zwierząt (co mnie trochę zadziwiło, odgrywa to znikomą rolę w fabule, pomijając początek). A że akademik w którym mieszka niezbyt przychylnie patrzy na chłopaka codziennie przyprowadzającego nowego kota, daje mu jasno do zrozumienia: albo wywali zwierzaki na zbity łeb, albo będzie musiał przenieść się do specjalnego akademika dla problematycznych dzieci.

Jak myślicie co wybiera nasz protagonista? Wybiera oczywiście drugą opcję, czyli Sakurasou. I to właśnie wokół tego miejsca będą kręcić się wydarzenia w serii. Jakby oprócz szukania właścicieli swoim kotom Sorata miał mało problemów, nauczycielka nadzorująca dormitorium pewnego dnia karze mu przyprowadzić nowego lokatora do Sakurasou. Jest to dziewczyna, Shiina Mashiro. Czy czymś się ona wyróżnia? Powiedzmy, nie wie jak się ubrać, a to czubek góry lodowej. Mam nadzieję, iż chociaż trochę was zaciekawiłem.

Dodany obrazek

Cóż, fabuła. Zacznę od tego, że jest dobrze wyważona i poprowadzona. O co mi chodzi? Nie ma zbyt wielkiej przepaści pomiędzy scenami komediowymi, a tymi dramatycznymi. A i jednych i drugich jest dość sporo, ja zacznę od tych pierwszych. Autentycznie mnie one śmieszyły, chociaż dowcip opiera się przez większość czasu na tym samym triku: nieświadomej kompletnie niczego co się wokół niej dzieje, Shiinie. Wierzcie mi lub nie, zdarzały się momenty w których śmiałem się na głos. No i takie w których ryczałem jak bóbr. Dobra przesadzam, ale łezka parę razy się w oku zakręciła. Co warto podkreślić, mimo wszystko seria porusza dość realne tematy i wychodzi jej to nad wyraz dobrze. Wydarzenia nie raz nam ukazane potrafią zaskoczyć swoją autentycznością i uczuciem, że o coś takiego łatwo i w prawdziwym życiu.

Mamy tutaj dążenie do sukcesu, gorycz porażki, dezaprobatę otoczenia, zazdrość, ranienie innych wcale tego nie chcąc... można się pozytywnie zaskoczyć. Jako Okruchy życia seria jak najbardziej daje radę tyle, że niekoniecznie jako romans. Nie zrozumcie mnie źle. Próbując na siłę spiknąć bohaterów można było wyrządzić całości dużo większą krzywdę niż utrzymując wątek w pewnych granicach. Jednak nie zamierzam ukrywać faktu, że takie podejście, najzwyczajniej wkurza, bo od romansu oczekuję jednak czasami... romansu, jakkolwiek głupio to brzmi. Żeby było gorzej, twórcy bardzo wyraźnie zostawili sobie furtki na kontynuacje na którą szanse są albo bardzo marne albo znikome. Szkoda.

Dodany obrazek

Jeśli chodzi o postacie chciałbym zacząć od protagonisty. Nie lubiłem go. Z prostego powodu: czasami zachowywał się jak zwyczajny kretyn. OK, przez większość czasu myślałem nawet, iż go polubię, ale tak się nie stało, jak już mnie wkurzał to robił to porządnie i umiejętnie. Mimo, że jego dramy miały sensowne uzasadnienie to już jego niektóre zachowania, niekoniecznie. To tyle w temacie, narzekam, ale i tak pewnie większość widzów mimo wszystko go polubi. Z postaci bliższych planów trzeba koniecznie wymienić także bardzo ciekawych mieszkańców Sakurasou: energiczną (zdecydowanie za bardzo) Misaki zakochaną bez pamięci w cichym, stonowanym i inteligentnym Mitace. Oprócz tej dwójki (ich relacje kilka razy zaznaczają swoją obecność) jest jeszcze typowy odludek Ryuunosuke kontaktujący się ze światem za pomocą komputera, doklejona nieco później Nanami i wspomniana już Shiina Mashiro.

Na niej na chwilę przystanę bo jak dla mnie to ona jest główną bohaterką serii. W końcu większość wydarzeń kręci się wokół niej. Tak zatem, jak pisałem, dziewczyna jest kompletnie niesamodzielna i w sumie prawie jedyne co umie robić to malować i rysować. Przepięknie malować i rysować. Może dlatego przypadła mi do gustu? W każdym razie, oś fabularna jest na niej skoncentrowana praktycznie cały czas i to Mashiro jest sprawcą większości scen komediowych (oczywiście, twórcy parę razy przesadzają z ?upośledzeniem? Shiiny, ale jakoś mnie to nie gryzło). Nie mam pojęcia czy to oryginalna postać, ale powiedziałbym, iż na pewno nietypowa. Nie przesadzę jeśli napiszę, że jeśli komuś wyjątkowo się ta bohaterka nie spodoba, prawdopodobnie cała seria będzie dla niego do kitu. I to działa w obie strony. Szczerze powiedziawszy warstwa postaciowa jest dobra, ale nie jak dla mnie tylko dzięki blondwłosej malarce. Może i mam plebejski gust, whatever.

Dodany obrazek

Warstwa techniczna jest w porządku mimo nie wyróżniania się niczym szczególnym. Kreska to ogólnie przyjęty standard i w sumie jedyna wyróżniająca ją rzecz to oświetlenie, czasami dość kolorowe, utrzymane w fioletach oraz różach ? widać przywiązanie wagi do światła przez twórców. Muzyka jest przyjemna i dobrze współgra z całością chociaż żaden opening ani ending szczególnie nie przypadł mi do gustu. Jest solidnie i w sumie wiele więcej pisać nie trzeba.

Pewnie zostanę pojechany w komentarzach, ale naprawdę bardzo podobała mi się ta seria. Powtarzam, nie wyróżnia się niczym szczególnym, ale naprawdę bardzo przyjemnie mi się ją oglądało i najzwyczajniej w świecie polubiłem postacie, samo uniwersum. Nie ukrywam, bardzo chciałbym zobaczyć kontynuację tyle, że nie mam złudzeń: gdyby miała powstać to pewnie już ktoś by chociaż o niej słówko pisnął. Dobra fabuła, ciekawe postacie, feelsy ? jak kogoś jeszcze nie nudzą szkolne komedie/romanse albo jak je po prostu lubi, powinien zobaczyć. Szczególnie gdy jak ja polubi Mashiro ? nie każda dostaje ode mnie fava na MAL-u ;).

Dodany obrazek

sobota, 3 maja 2014

Gundam SEED - Mecha w miecha

Pierwszy Gundam jakiego zobaczyłem. 50 odcinków. Udało się, przebrnąłem. I wiecie co wam szczerze powiem? Chociaż nie zawsze wszystko było różowe jak włosy Lacus, mam ochotę na więcej!

Może już na wstępie powiem: gdyby mnie Sefnir nie namawiał pewnie albo bym w ogóle nie tknął Gundamów albo zrobiłbym to dopiero za spory szmat czasu. Dlaczego? Nie jestem wielkim fanem mechów. Lubię je jako skłądową, produkcje z gatunku też dobrze mi się ogląda, ale to mniej więcej tyle. Muszę przyznać, iż po tej serii mój apetyt na tłukące się gigantyczne roboty dość mocno... wzrósł. No dobra, to z czym to się w ogóle je?

Całość zaczyna się w roku CE 71, 11 miechów od rozpoczęcia batalii między ZAFT (Zodiac Alliance for Freedom Treaty) i Sojuszem Ziemskim. Co to w ogóle za organizacje i o co w tym wszystkim chodzi? Jak się dowiadujemy, ludzie z pomocą genetyki i utalentowanych naukowców postanowili zabawić się w stwórców. Tak powstali Koordynatorzy, jednostki przewyższające zwykłych homo sapiens we wszystkim w czym się da. A że nie każdemu takie eksperymenty przypadły do gustu, szybko rozpoczęły się zamieszki, atak na kolonię gdzie osiedlali się wspomniani nadludzie i w efekcie wybuch wojny. Aby powołany właśnie przez Koordynatorów ZAFT miał jakiekolwiek szanse w walce z Sojuszem dostaje on zadanie przejęcia zdalnie sterowanych kostiumów bojowych mobile suit. No, w skrócie mechów.

To co może podobać się w fabule (i mnie się osobiście podobało) to niepewność, która ze stron ma rację: niby, powinniśmy machinalnie stawiać się po stronie Ziemian (czy raczej Sojuszu Ziemskiego), lecz z drugiej strony oni też okazują się mieć nie jedno za paznokciami. W każdym razie, jestem pod wrażeniem. Mnogość wątków, postaci i ogólnie pojętej fabuły (mamy tu chyba wszystko co dość logicznie dało się dołożyć: politykę, walkę dobra ze złem, rozmyślania nad sensem wojny, przyjaźń... mógłbym tak wymieniać baaardzo długo) jest tutaj wręcz przytłaczająca i wymaga pełnego skupienia od widza, a z drugiej strony zachowuje spójność i dobrze wywarza sceny akcji z tymi spokojniejszymi. Oczywiście, przy serii posiadającej tyle odcinków znalazło się miejsce dla niemałej liczby filerów, ale jakoś specjalnie mnie nie uwierały. Po prostu wciąż oglądałem z zaciekawieniem. Dlatego śmiem sądzić, że historia jest wyśmienita. Bardzo umiejętnie skonstruowana i poprzez swoje skomplikowanie, zmuszająca widza do myślenia. Ten element zdecydowanie na kolosalny, największy plus.
Jak już  pisałem oprócz meandrów fabuły mamy bardzo pokaźną liczbę bohaterów. I chociaż tutaj jakoś bardzo się nie zachwyciłem, jedno muszę twórcom przyznać. Jeśli ktoś już się pojawia, to nie pojawia się dla samego faktu wystąpienia. O co mi konkretnie chodzi? Nawet postacie epizodyczne odgrywają tutaj ważne role, a fabuła dba o odpowiedni rozwój gwiazd pierwszego planu. Tak więc zacznijmy od głównego bohatera, Kiry Yamato. Średnio go polubiłem. Nie wiem konkretnie czym to jest spowodowane, ale był jakiś taki, irytujący. O ile na początku przedstawiał jakieś sensowne cele czy motywacje (jak na przykład ochrona przyjaciół) o tyle im dalej z nim w las, tym bardziej mi on uwierał. Kolejną jak dla mnie dość średnią i nawet trochę schematyczną (przyjaciel z dzieciństwa, który staje się twoim wrogiem, mający przez cały czas wahania po której stoi stronie, gdzieś to już widziałem, kilkakrotnie) jest Athrun. Oprócz tej dwójki z głównych bohaterów warto jeszcze nadmienić Cagalli (na początku miałem o niej średnie zdanie, ale trochę się rozwinęła no i wiążę się z nią dość ciekawa rzecz) i Lacus. Ją akurat polubiłem i fajnie śledziło się jej poczynania. Oprócz tej czwórki mamy jeszcze z tysiąc innych postaci, ale nie ma sensu ich tu opisywać z osobna, po prostu, obejrzyjcie.

WARNING POSSIBLE SPOILERS!
Warstwa techniczna już swoje lata ma, ale wciąż dzielnie się trzyma. Detale są oddane z niesamowitą wręcz pieczołowitością, a gra świateł i cieni karze zdjąć czapki z głów. Spójrzcie zresztą sami na projekty postaci, czy samych Gundamów. Wyglądają naprawdę świetnie, a w ruchu prezentują się jeszcze lepiej. Jedyne co mnie trochę uwarło (chociaż to kwestia gustu) to dość specyficzna kreska. Nie wiem konkretnie jak to opisać lecz jest po prostu taka, na swój sposób inna. No i czasami zdarzyło się trochę mniej dopracowane tło. Tyle tylko, to błahostki, zwłaszcza jak przypomnimy sobie, iż seria debiutowała w 2002 roku. Muzyka natomiast jest na tyle dobra, że ze sporym zacięciem cały czas ją sobie puszczam (openingi i endingi to absolutny majstersztyk). Pierwszy ending (nie tylko on, po prostu najbardziej mi się spodobał) najprościej mówiąc, wgniata w fotel. Przynajmniej mnie. Co ja mam wam więcej mówić? Technikalia to mocna strona, tyle zapamiętajcie.

Jakie wrażenia wynieśliście po tekście? Pozytywne. Mam nadzieję, bo nie ma innej opcji. Być może zachwycam się bo to po prostu pierwszy Gundam jakiego widziałem? Albo po prostu nie miałem jeszcze do czynienia z anime tak mocno stojącym na mechach? Nie wiem. Na chwilę obecną odnotowałem doskonałą fabułę (naprawdę, nie mogę wyjść z podziwu upchnięcia tylu wątków i nie spowodowania wybuchu nieścisłości), dobre postacie, których losy wciąż mam ochotę śledzić (SEED Destiny w końcu sam się nie obejrzy) i wiem, że będę to robił z wypiekami na twarzy oraz świetną warstwę techniczną dopełniającą całość. To po prostu trzeba zobaczyć. Nie zrażajcie się liczbą epizodów i początkową nudą, naprawdę warto.

Weekend z waifu: Asuna Yuuki


Dodany obrazek
Na pierwszy rzut oka jest to najzwyczajniejsza bohaterka romansu przyprawiona po prostu nutą zadziorności przez którą czasami może sprawiać wrażenie bycia tsundere. Mimo to fani SAO ją uwielbiają (a może nie tylko oni) i wygrywa ona w kolejnych ankietach dotyczących najlepszej waifu. Czy i ja uległem jej niewątpliwemu czarowi?


UWAGA PRZEZ TRZY WYKRZYKNIKI! Chorobliwie uczuleni na spoilery, którzy boją się nawet zdradzenia koloru spodni bohatera w 20 odcinku są tradycyjnie przeze mnie ostrzeżeni. Reszta może spać spokojnie, raczej nie będę mocno wybiegał poza podstawowy zarys fabularny. No i tradycyjnie polecam przed lekturą odświeżyć sobie mój tekst o SAO.


No dobra, ostatnie pytanie postawione we wstępie to takie małe puszczanie oczka, bo gdyby odpowiedź na nie była przecząca w ogóle nie powstałby ten tekst. Zdaję sobie sprawę, że fakt lubienia Sword Art Online z góry zapewnia mi dezaprobatę wielu osób, ale co na to poradzę, obdarzyłem sympatią tę serię. W każdym bądź razie, Asuna. Poznajemy ją już w drugim odcinku i nie wiele się o niej dowiadujemy. Walczy sama, nie jest członkiem żadnej gildii, ale z mieczem radzi sobie równie dobrze co z patelnią. I w sumie po tak zdawkowych informacjach wraca po kilku epizodach z powrotem na drugi plan. I w sumie tyle powinniście wiedzieć o ile nie oglądaliście.

Jeśli tak, to resztę poznaliście już sami. Z samego początku bohaterka charakterem wpisuje się dość wyraźnie w tsundere: jest zadziorna, niedostępna, wyraźnie trzyma Kirito (protagonistę SAO) na dystans. Brzmi znajomo? Zapewne. Gdy jednak zaczyna działać chemia, osobowość Asuny ulega wyraźnej zmianie: na bardziej miłą, ciepłą, życzliwą. Wiecie o co chodzi. Nie znaczy to, iż dziewczyna jest przez to mniej charakterna: komu trzeba przyłożyć, temu przyłoży, a przynajmniej w dogodnej dla niej sytuacji. Dlatego też, jej wizerunek może być dla wrogów... mylący.

Dodany obrazek
Jeśli zaś już przy wyglądzie jesteśmy, nie wyróżnia się on niczym szczególnym. Jej włosy są koloru, który ciężko mi opisać. Powiedzmy, że to coś pomiędzy ciemnym blondem a jasnym brązem. Oczyska koloru piwnego, ich wyraźnie agresywniejsza kreska dodaje błysku upartości. Z bardziej charakterystycznych rzeczy wymieniłbym jeszcze brwi: nie wiem dlaczego, ale poprzez dopasowanie ich pod kolor włosów rzucają mi się w oczy. W Sword Art Online Asuna ma 17 lat (jest rok starsza niż Kirito) i nosi biało-czerwoną zbroję będącą symbolem przynależności do gildii Rycerzy Krwi (której zostaje wicedowódczynią). Warto napomknąć, że bohaterkę widzimy w naprawdę wielu kreacjach: we wspomnianej zbroi, w mundurku szkolnym, *khem* w bieliźnie, w ubraniu codziennym plus do tego dwa awatary z Alfheim Online (Undine i Tytania). Z ciekawostek powiem wam, że głosu Asunie użyczyła Haruka Tomatsu – ta sama, która użyczyła go również jednej z bohaterek Accel World, anime o podobnej do SAO tematyce. Ach, warto jeszcze nadmienić, że babka potrafi gotować.

No i czas na moją opinię czyli najtrudniejszą rzecz ze wszystkich.  Dlaczego? Bo cokolwiek napiszę będę brzmiał albo abstrakcyjnie albo nie końca zdrowo. Ale w sumie kogo to obchodzi? Zatem, zacznę od końca, czyli od wyglądu. Twierdzę, że ta postać jest bardzo fajnie narysowana i zaprojektowana. Na pewno nie jakoś strasznie oryginalnie, ale ładnie. Ciężko mi powiedzieć co konkretnie urzekło mnie w jej wyglądzie lecz wiedzcie, iż coś w nim jest i to coś mnie urzekło (best quote evah). Dalej mamy zróżnicowany charakter.
Dodany obrazek
by enjelia

Jak już pisałem, dziewczynę możemy pooglądać w kilku odcieniach i większość z nich jest dobra. Poza tym, to dość twarda laska. Chociaż w anime znajdziemy motyw ratowania księżniczki z tarapatów (że tak to sobie skrzętnie nazwę) to jednak wiele razy to właśnie Asuna ratuje Kirito z opałów, nie na odwrót. A nawet jak jest na odwrót, trzeba nam pamiętać, że protagonista to OP badass madafaka więc w sumie dlaczego miałoby tak nie być? Co jeszcze... wstyd mi się przyznać, ale cholernie dobrze ogląda mi się romanse. Te animowane oczywiście, filmowymi komediami romantycznymi robionymi taśmowo, łagodnie mówiąc, gardzę. W każdym razie, jak relacja pomiędzy bohaterami jest dość wiarygodna to ciężko mi nie zapałać sympatią do żeńskiej połówki. Nie zawsze tak jest, ale mi się zdarza. No i na koniec, po prostu lubię tę serię. Wiem, iż ma mnóstwo wad, dla niektórych większych, dla innych mniejszych, ale najzwyczajniej w świecie mi się podobała. Kręciłem parę razy nosem, ale z niecierpliwością oczekuję na drugi sezon i na przyjście nowelki pod mój dom. Z Asuną na okładce (i Kirito też, tak dla ściemy).


Dodany obrazek
by enjelia


Ostatni i przedostatni art są dziełem użytkownika enjelia. Koniecznie zajrzyjcie, robi zarąbiste prace: KLIK!

Shingeki no Kyojin: Ilse no Techou epizod drugi - szybko, niechlujnie i nie na temat

Dodany obrazek


Jakby nie patrzeć, moje (jak ktoś nie pamięta, pozytywne) odczucia co do animowanej wersji Shingeki no Kyojin  (do papierowej też, ale to już inna historia) są wciąż całkiem żywe. Zrobiłem sobie jakiś czas temu rewatch, obejrzałem pierwsze OVA i czas przyszedł zasiąść do drugiego. I do teraz nie mogę pozbyć się niesmaku.

Powiem tak, pierwszy z odcinków specjalnych (chyba, że do takowych zaliczyć też picture drama) podobał mi się. Chociaż wciąż nagromadził więcej pytań niż odpowiedzi to manga jakoś zatyka ten niedosyt. Dla kogoś kto jej nie czyta, albo jeszcze tak daleko nie doszedł, epizod na pewno był bardzo interesujący. Na coś podobnego nastawiłem się i przy kolejnym specialu. Trochę tajemnic, ciekawych wydarzeń... dostałem tajtanowe (dzięki muzyce, inaczej mógłbym nie poznać albo nie uwierzyć) wydanie MasterChefa. Pierwsze słowo jakie przychodzi mi do głowy gdy myślę o drugim OVA to niechlujność. Całość jest tak zła i grubymi nićmi szyta jak tylko może. Ja wiem, to odcinek bardziej na boku, można pozwolić sobie na humor i tak dalej: ale naprawdę, to co jest nam tu serwowane to potwarz. Zacznę od końca, bo od wyglądu. Niby kreska wciąż ta sama, a jednak całość wygląda o kilka klas gorzej niż oryginał.




Dodany obrazek
Oto emocjonujące jedzenie ziemniaka. Czysta akcja.


Nagminnie są powtarzane te same kadry, statyczne obrazki i niechlujnie narysowane twarze w niektórych miejscach. Może to ja jestem przesadnym estetoą, ale kilka razy zastanawiałem się czy wciąż oglądam SnK. Może to kolejna picture drama? W każdym bądź razie, fabuła. Tak zatem możemy bliżej zapoznać się z Jeanem. Jeśli go nie lubicie to dobrze, na pewno nie zaczniecie. Ogółem przez większość czasu bardzo chce wszystkim pokazać jakim to jest dupkiem by potem magicznie się odmienić. Ech. Niech wam wystarczy, że lwia część odcinka to pojedynek kucharski naszego protagonisty i Sashy udekorowany narkotycznymi wizjami admirała Pixisa i scenami rodem z kreskówek CN, jak również humorem na tym samym poziomie. Nawet polowanie na gigantycznego dzika, potencjalnie jedyna szansa na jakąś sensowną akcję, kończy się szybko i idiotycznie, pozostawiając na twarzy grymas.

Szczerze powiedziawszy, do samego końca miałem nadzieję, iż za chwilę skończą się te wszystkie pierdoły i znów zobaczę to co w oryginale: ciekawą historię, dobrze zrobione walki, intrygę. Tak się nie stało. Ta OVA to najzwyklejszy w świecie zapychacz, a nawet jako on jest strasznie marna. Nawet przedłużacz powinien zachować jakieś resztki honoru i klimatu. Tak się jednak nie dzieje. Dno i wodorosty. Czy jest tutaj coś co można zaliczyć na plus? Dwie rzeczy. Najpierw muzyka, chociaż wlepiona w idiotycznych momentach i chyba tylko po to aby na siłę upchnąć oryginalne (i świetne) utwory, wciąż jest przeepicka i mógłbym jej słuchać godzinami (co zresztą robię). Co na drugi plus? Przez jakieś 5 sekund możemy sobie pooglądać kaloryfer Mikasy. No, to byłoby na tyle.

Dodany obrazek

Przed seansem nie lubiłem tego bohatera. Teraz nie lubię go jeszcze bardziej.


Wiem że trochę przesadzam. Obejrzałem odcinek robiony na boku, pewnie przez innych ludzi, nie mający zbytnio ingerencji w oryginał, a psioczę. Tyle tylko, po pierwszym ze speciali miałem też oczekiwania co do drugiego. Nie jakieś wygórowane, ale jednak. To co tutaj dostajemy to cyrk, całkowicie odcięty klimatycznie od serii i ogółem mogłoby tego odcinka w ogóle nie być. Byłoby z korzyścią dla wszystkich. Nie będę wam odradzał abyście to obejrzeli. Ci którzy oczekują z niecierpliwością na drugi sezon albo z zapartym tchem czytają mangę i tak to zrobią. Wiedzcie po prostu, że to co widziałem było złe. Chyba (na pewno) nawet twórcy o tym wiedzieli wklejając do całości, całkowicie z czapy (serio, do teraz nie wiem co miała znaczyć ta scena, bo pojawiła się znikąd i w sumie nie wiadomo po co), trenującą Mikasę. Podsumowując, nie podobało mi się i lepiej bawiłem się przy drugim sezonie Date A Live, który niedawno się zaczął. Tak swoją drogą, zdaję sobie sprawę, iż ten cały cyrk dział się pierwotnie na papierowych kartkach. Tyle tylko, nawet na to zważając, powtórzę się, całość jest po prostu niechlujna.

Dodany obrazek

Tak wyglądałem gdy odcinek się skończył.

środa, 9 kwietnia 2014

Katawa Shoujo - rusza, wzrusza i porusza

Dodany obrazek


Siedzę, czytam, klikam. Siedzę, czytam, klikam. Siedzę, czytam, klikam. Siedzę, czytam, klikam... I wiecie co jest w tym najpiękniejsze? Dostarcza mi to od groma emocji. Bo co z tego, że praktycznie nie ma tu gameplayu, jak jest świetny scenariusz? Oczywiście, ktoś nie zagłębiający się emocjonalnie w historię prawdopodobnie umrze z nudów, ale może po prostu taki ktoś nie powinien w to grać?

Jeśli jakaś osoba jeszcze tego nie wie, można powiedzieć, iż gra w jakimś stopniu powstała dzięki 4chanowi. OK, nie każdy go lubi, nie każdy ma na tyle dystansu aby na niego wchodzić, wiem o tym. Nieważne. Najpierw pojawiły się tam szkice z niepełnosprawnymi dziewczynami w roli głównej. Jakiś czas potem, gdy zdobyły one względną popularność, cały projekt zaczynał nabierać jakichś kształtów by w końcu dać początek narodzinom Four Leaf Studios. I chociaż, jakby nie patrzeć, to tylko grupa zapaleńców, Katawa Shoujo wyszło im znakomicie. Oczywiście, jak pisałem we wstępie, od tytułu można boleśnie się odbić. Ja jednak zacisnąłem zęby, aby finalnie poznać całość trzy razy. Na nowo, odkrywając całkiem inne historie.




Dodany obrazek


Najkrócej mógłbym tę grę (i błagam darujmy sobie kłótnie o to czy jest to gra, interaktywny film czy jeszcze co innego) określić jako VN-kę o ludziach niepełnosprawnych. Jest to wręcz barbarzyńskie uproszczenie, lecz na pewno intrygujące dla kogoś szukającego oryginalnych tytułów. Historia nam przedstawiona kręci się wokół chłopaka imieniem Hisao Nakai. Poznajemy go podczas pewnego felernego dnia, którego to oczekując na przyjście dziewczyny, kumulowane w środku nerwy i zawstydzenie postanawiają puścić, a wraz z nimi ujawnia się coś innego, mianowicie arytmia serca. Niestety całe zdarzenie okazuje się poważniejsze niż mogłoby się wydawać, kończąc się dla głównego bohatera długim pobytem w szpitalu. Jakby nieszczęśliwych zdarzeń było mało, rodzice postanawiają wysłać Hisao do szkoły dla osób niepełnosprawnych. Gdy pierwszy raz tam trafiamy mamy szansę poznać klasy, nauczycieli i oczywiście uczniów będących sednem tej historii.

Nie będę kłamał, opowieść naprawdę jest długa i wielowątkowa. Gdyby nie liczyć okazjonalnych wyborów jakie czasem gra przed nami stawia, nasza rola ogranicza się do czytania kolejnych linii dialogowych i poznawania historii. Zdaję sobie sprawę, że Visual Novel to gatunek nie dla każdego. Poza tym niesamowicie łatwo się od niego odbić – wystarczy znaleźć tytuł ze słabym scenariuszem i możemy usnąć na śmierć. Cóż, tutaj też nie uświadczymy zbyt wielu fajerwerków lecz uwierzcie mi, fabuła daje w kość nawet pomijając kontrowersyjną tematykę. Szczerze mówiąc możemy ją różnie interpretować. Jako opowiastkę o tym, iż osoby niepełnosprawne nie różnią się w sumie wiele od nas samych, o byciu napiętnowanym, o kochaniu, byciu kochanym, akceptowanym... naprawdę każdy może tu odnaleźć coś dla siebie.




Dodany obrazek

Pisałem wcześniej o okazjonalnych wyborach i wielu w tym momencie na pewno zapaliła się lampka zwiastująca nieliniowość. I w zasadzie owszem, tytuł jest dość nieliniowy i pozwala nam kroczyć wybraną ścieżką. Nie jest to zrobione na wielką skalę, bez pierdół pokroju systemu moralności i tym podobnych. Po prostu wybieramy, którą z postaci chcielibyśmy bliżej poznać. Tylko tyle i aż tyle chciałoby się rzec. Dla mnie to nawet dość śmieszne, że grupa amatorów, połączonych tylko chęcią stworzenia Katawa Shoujo mogła wyczarować tak bardzo angażującą historię z tyloma całkiem różnymi postaciami. Może zacznijmy o samego protagonisty. Pierwsze co przyszło mi na myśl jak zacząłem nad nim rozmyślać to przymiotnik „normalny”. Nieśmiały, dość otwarty, szczery, tak po prawdzie ciężko nawet zauważyć jego obecność, po jakimś czasie po prostu tak wpasowuje się w całość, iż najzwyczajniej w świecie wskakujemy w jego buty. A przynajmniej ja tak się czułem. Inni bohaterowie to oryginalne indywidua – każdy z nich ma własne problemy, słabe strony i tematy, które mogą urazić. Tak zatem, jak możemy się domyślić przez wzgląd na poważne oparzenia skóry, jest straszliwie skryta i zamknięta w sobie Hanako, jej przyjaciółka, ślepa od dziecka Lilly, biegająca na protezach Emi, głuchoniema Shizune, jej tłumaczka Misha (chociaż to tylko jej przydomek, przypadł mi do gustu) czy kontynuująca swoją malarską pasję pomimo braku rąk, Rin.



Dodany obrazek


Ja bliżej poznałem póki co (w tej kolejności) Emi, Hanako oraz Lilly i jak na razie mi to wystarczy, chociaż chciałbym zobaczyć wszystko co Katawa Shoujo ma do zaoferowania. Co do samych wątków pojedynczych bohaterów: autentycznie poruszają, wzruszają i ogółem wydzierają nasze emocje na wierzch. Niesamowite jak historia złożona z samego tekstu i obrazków (bardzo rzadko ruchomych) może na nas wpływać. Jako ciekawostkę powiem, że początek troszeczkę mnie znużył i potrzebowałem czasu aby się wciągnąć, ale gdy to już nastąpiło, naprawdę chodziłem roztargniony. Bezwzględnie polecam każdemu spróbować, nawet jak odstrasza go lekko mangowa otoczka całości. 

Na koniec kilka linków:
Strona spolszczenia w którym maczali i maczają palce nasi forumowicze: KLIK!
Oficjalna strona gry: KLIK!

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Weekend z waifu: Aisaka Taiga [#2]

Dodany obrazek

Czy to co małe zawsze jest piękne? Nie. Ale nader często. A czy z wrodzonym pięknem lub byciem przez ludzi określanym jako osoba urocza musi w parze iść chęć szerzenia uśmiechu i miłości. Nie, w ogóle.

WARNING!Jak zwykle staram się moimi opisami zbyt głęboko nie babrać się w fabule, ale jednak jeśli ktoś nie widział i ma chorobliwą obsesję na punkcie jakichkolwiek spoilerów (jak ja), niech czuje się ostrzeżony. No i polecam też zapoznać się najpierw z TYM wpisem ^^.

Przytoczony na początku opis mógłby z łatwością podsunąć komuś na myśl Aisakę Taigę – bohaterkę serii Toradora! i dziewczynę jaką chciałbym wam bliżej przedstawić. Aby zbytnio nie szerzyć szowinizmu i uniknąć ataku feministek zacznę od jej charakteru, a i jest o czym opowiadać. Tak więc Taiga przeważnie traktuje innych jak pomyje i nieobca jej agresja wobec bliźnich. Co gorsza, jest zakochana po uszy w chłopaku, który... próbował ją poderwać, ale dostał kosza. Na jej wyboistej drodze do przypodobania się Kitamurze Yuusaku staje jednak pewna osoba o imieniu Ryuuji. W jaki sposób? Powiedzmy, iż znajduje list nieadresowany do niego, przy okazji zapoznając się z Taigą, nazywaną również Małym Tygrysem. Chociaż dziewczyna z początku traktuje go jak wszystkich, czyli niezbyt dobrze gdybyście zapomnieli, to otaczający ją opieką chłopak zdaje się pomalutku przekonywać do siebie zadziorne dziewczę. Wiecie, kto się czubi, ten się lubi. Zresztą, z powyższego może jasno wyniknąć, że mamy do czynienia z typową laską klasy badass. Cóż, nie do końca. Niby do samego zwieńczenia nie traci nic ze swojej zadziorności, złośliwości i nieprzystępności, ale odkrywa także tę jaśniejszą stronę siebie. Czyli lekko zagubionej i po prostu nauczonej przez życie by walczyć o swoje. Typowa tsundere! Krzykniecie. Być może, ale jedna z moich ulubionych. *ruda panienka w czerwonym lateksie spogląda zza winkla*

Dodany obrazek

Jak nasza tygrysica prezentuje się z zewnątrz? Otóż, drobniutko. Jest chuda (czy tam szczupła, jak kto woli), ma nieco ponad 140 cm wzrostu, 34 kg wagi i niesamowicie długie, jasnobrązowe włosy. Albo coś w tym typie, specjalistą od kolorów nie jestem. Oczy pozostają w barwnej harmonii z fryzurą, a bohaterkę najczęściej oglądamy w czerwonej marynarce i czarnej spódniczce. W skrócie: mundurku szkolnym. W ramach ciekawostki powiem, że głosu Taidze użyczyła Rie Kugimiya -  ta sama, która użyczyła go także Shanie (Shakugan no Shana) i Louise Françoise Le Blanc de La Vallière (Zero no Tsukaima). Co w tym takiego ciekawego? Wszystkie trzy bohaterki są niskie, wszystkie są w podobnym wieku i wszystkie są tsundere. Ale Aisakę lubię z nich najbardziej.

Ważnym elementem dla którego da się ją lubić jest idealnie dobrany Takasu Ryuuji. Całkowite przeciwieństwo fajtłapowatych nieudaczników z ubytkami w inteligencji jacy czasem są w romansach serwowani. Takiego głównego bohatera potrzebowała ta seria i jest jedną z rzeczy uprzyjemniających oglądanie. Może to trochę dziwne, że jako powód dla jakiego lubię jakąś postać wymieniam inną lecz jest jak jest. Kto widział, ten wie. Dopóki nie przypomni sobie o Małym Tygrysie, to na nim skupia się fabuła. Bo do skupiania się na panience jesteśmy my. Tak przynajmniej było w moim przypadku, ale pewnie zatrzęsienie sprzecznych opinii też się znajdzie. W przypadku wszystkiego się znajduje. Kto mnie zna, lub czytał moją reckę pewnie wie, że tej serii będę bronił na ubitej ziemi z mieczem w ręce i tarczą wzniesioną ku niebiosom. A jak nie wie to teraz tak. Ale może przejdźmy do komplementów dla samej Taigi.

Dodany obrazek

Co mi się w tej postaci podobało? Jeśli mam być szczery, nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Po pierwszym odcinku raczej nie myślałem, że tak bardzo ją polubię. W sumie nie myślałem też, iż tak bardzo polubię samą serię. Lecz im dłużej siedziałem oglądając, nie raz z wypiekami na twarzy, tym bardziej utożsamiałem się z protagonistą i tym samym kibicowałem wkurzonej tygrysicy. W sumie mógłbym stwierdzić, że to domena romansów – niesamowicie dobrze mi się je ogląda i bardzo często do gustu przypada mi główna bohaterka. Może to trochę dziwne bo jakby ktoś kazał mi obejrzeć w kinie jakąś komedię romantyczną to pewnie błagałbym go o wybaczenie, ale w wersji animowanej (+ japońskiej), jak najbardziej jestem na tak. Wracając do samej serii Toradora!, Aisaka po prostu idealnie wpasowała się w moje gusta. Wierzcie lub nie, śmiejcie się lub bardzo się śmiejcie, ale jak płakała to autentycznie miałem szklanki w oczach. A to jest u mnie prawdziwa rzadkość. No i co poradzić, uległem, wciągnąłem się po uszy, zaangażowałem w historię, to efekt się odbił na emocjach. Specjalnie się tego nie wstydzę, wiedzcie jak było.

Dodany obrazek
Sam nie wiem dlaczego, ale uwielbiam ten obrazek.

Kończąc nie chce wam już po raz enty pisać abyście obejrzeli, bo pewnie wiecie, że powinniście albo przynajmniej w moim mniemaniu powinniście, jeśli chociaż trochę interesuje was japońska animacja i szkolne romanse wam nie straszne. Po prostu wiedzcie, że gdzieś tam, w tej serii, zatytułowanej Toradora! jest dziewczyna, która strasznie przypadła mi do gustu i zasłużyła na miano waifu. Koniec komunikatu, widzimy się następnym razem.

---------------------------------------
No, zrobiłem sobie małą, albo i dość sporą i niezapowiedzianą przerwę od blogowania. Nie będę kłamał, że jakoś specjalnie brakowało mi czasu, życie mi się zawaliło i tak dalej. To zapuściłem sobie jakieś anime, to z kimś pisałem, to musiałem się uczyć, iść na korki, to poczytać, pograć w jakąś sieciówkę i tak jakoś się zregenerowałem. Nie zawsze wena trzyma mnie przez cały dzień, a jak już pryśnie to i pisać się nie chce ^^.


Mondaiji-tachi ga Isekai Kara Kuru Sou Desu yo? - beautiful blushing bunny girl


Jako ludzie egzystujemy w dość nudnym i szarym świecie. Najlepszym dowodem na to będzie zapewne to, że... nawet dość lubimy powtarzać jaki jest szary i nudny. Ale wyobraźcie sobie, że z niebios spada wam zaproszenie do całkowicie innej krainy, a wita was w niej seksowna dziewczyna w króliczych uszach. Czego chcieć więcej do szczęścia?

Zanim jednak poznamy wspomnianą już na wstępie krainę (a przede wszystkim, dziewczynę), widzimy trio naszych protagonistów czyli Izayoi’ego, You i Asukę. Generalnie każdy z nich jest całkiem ciekawy, ale nie o tym. Zanim ich rutynowe życie zdążyło utonąć w hektolitrach nudy dostają szanse na zmianę otoczenia – w ich ręce wpada list będący czymś pomiędzy wejściówką i zaproszeniem do Little Garden. Jest to magiczny świat dość wyraźnie stylizowany na grę MMO, a jak MMO to mamy też gildie, tu zwane społecznościami. Aby wspinać się po drabince sławy i jako tako dobrze żyć, każda społeczność musi brać udział w Gift Game. Każde ugrupowanie coś stawia, a zwycięzca zgarnia stawkę. Nadążacie? We wspomnianej magicznej krainie naszych bohaterów wita panienka o imieniu równie wdzięcznym co jej wygląd (chociaż to czy to jej imię to sprawa sporna): Kurousagi (albo, jak wolicie, Black Rabbit). Niestety jak się okazuje jej społeczność zadarła nie z tymi gościami co trzeba i straciła dużo ze swojej dawnej świetności. Czy trójca niesfornych dzieciaków ściągniętych do nieznanego im miejsca zdecyduje się pomóc tajemniczemu królikowi? Jak się domyślacie, tak i właśnie na tym opierany jest główny wątek.


Fabuła ma szybkie tempo (w końcu dostaliśmy tylko 10 odcinków i OVA z czego nie jestem do końca zadowolony, a o drugim sezonie cisza), przeplata akcję z komedią i raczej nie sili się aby prezentować wielkie zwroty akcji czy wywoływać przesadne emocje. Mam wrażenie jakby twórcy postawili sobie na początku zadanie aby historia była dla widza przyjemna i nie nudził się na żadnym odcinku. Powiem szczerze, udało się. Być może kilka rzeczy dałoby się poprawić, bo o postaciach przykładowo wiemy niezbyt wiele, nie zachodzą też pomiędzy nimi głębsze relacje, ale jak na 10 epizodów, można to wybaczyć (poza tym od czego są pairingujący na potęgę fani?). Poza tym dostajemy ciekawe miejsce akcji o którym już napisałem kilka zdań i zaskakująco dobrych bohaterów jakich oprócz wspomnianej czwórki, trochę się przez ekran przewija.


Pierwszy niech będzie Izayoi. Po pierwsze jest przepakowany jak tylko można. O ile na przykład Kirito z Sword Art Online jest zawsze o krok przed wszystkimi i bez problemu radzi sobie z większością przeciwników, tak tutaj mamy do czynienia z półbogiem. Co dość ciekawe, w ogóle mi to nie przeszkadzało. Dlaczego? Bo tak dokładnie miało być. Już dosłownie pierwsza scena całej serii jasno mówi nam, iż mamy do czynienia z rasowym kozakiem i do samego końca o tym nie zapominamy. Nie znaczy to, że sama postać przestaje nas ciekawić, przeciwnie, oprócz swojej siły Sakamaki jest też inteligentny, uczciwy i ogółem da się go lubić. Pewnie dla wielu będzie nawet najmocniejszą częścią warstwy postaciowej. Asuka i You – mimo, że z założenia powinno być ich więcej i obie posiadają ciekawe cechy (ta pierwsza to arystokratka z umiejętnością kontrolowania ludzi, a ta druga, outsiderka gadająca ze zwierzętami) tak jest ich wyjątkowo mało i nie odznaczają obecności niczym szczególnym. Nie mówię, że ich nie lubię, po prostu nie dostałem szansy na bliższe poznanie. Teraz czas na wisienkę na torcie, króliczka, Kurousagi. Tak więc jej głównym zadaniem jest wyglądanie nieprzyzwoicie seksownie, bycie moe i słodką. Oprócz tego musi koniecznie wywoływać natychmiast sympatię widza. I udaje jej się wszystko znakomicie, przynajmniej w moim przypadku. Poważnym niedomówieniem byłoby też nie wspomnieć o bohaterach pobocznych jak np. Shiroyasha mająca podobne fantazje jak zapewne większość widzów czy wampirza Leticia bardzo przypominająca (przynajmniej z wyglądu) Shinobu z serii Monogatari.


O postaciach można napisać tylko tyle i aż tyle, że są dobre. Oczywiście, całość wrażenia psuje trochę bardzo krótki czas antenowy, ale na pewno nie na tyle abym zmienił swoje zdanie. W sumie najbardziej wybija się główny bohater i króliczek, ale jestem prawie pewny, że jeśli dostalibyśmy następne sezony to reszta zyskałaby moją większą sympatię. Tak na marginesie po OVA spodziewałem się chociaż jakiegoś cliffhangera dającego nadzieję na następny sezon, ale to tylko poboczna historia przyprawiona większą ilością ecchi niż sama seria (czasami nie odbierzcie tego za zarzut!).

A kreska i muzyka również są dobre. Zacznę od tej pierwszej i dużego plusa za projekty postaci. Nie znaczy to, iż są jakoś super oryginalne, po prostu pozostają ładnie narysowane. Jak na serię fantasy przystało, w dodatku jak wspominałem na początku, stylizowanej na MMO, świat przypomina coś na kształt przekolorowanej wersji średniowiecza i jest w nim rzeczywiście co podziwiać bo tła są zrobione starannie (szczególnie podobał mi się projekt jednego z miast). Do animacji również nie mam zastrzeżeń, może walki mogłyby być dłuższe. Za sprawą uszatej (głównie za jej sprawą) dostaliśmy nawet trochę fanserwisu podanego z dobrym wyczuciem smaku. A dobry fanserwis to i dobry dodatek. Muzyka. Cóż, szczerze powiedziawszy nie utkwiła mi w pamięci jakoś mocno, lecz mówi się, że to znak, iż idealnie zgrała się z resztą. Może zostańmy przy tym. Opening jest za to zaskakująco dobry, a ending dość nijaki.


Czy po tym tekście mógłbym zrobić coś innego niż polecić wam tę serię? Pewnie nie. OK, całość ma wady nawet pomijając małą ilość odcinków, ale zręcznie zamyka w nich ciekawą i rozluźniającą historię, którą oglądałem ze sporą przyjemnością. Koneserzy pewnie spluną z niesmakiem, ale dla mnie jak coś się przyjemnie ogląda bez zgrzytania zębami i uśmiechu politowania to musi być dobre. Albo przynajmniej doskonale udawać, że takie jest. W każdym razie, bardzo dobra chociaż krótka seria fantasy i królicza moe jako wisienka na torcie, polecam.